niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 3.

Jest po piątej, a ja dodaję rozdział, tak.
___________________________________
Wciąż lekko zdezorientowana sytuacją sprzed parunastu minut dreptałam powoli w stronę domu.
Co do kurwy nędzy miało miejsce przed chwilą?!
Musiałam to wszystko na spokojnie poukładać sobie w głowie. Ten chłopak. Znowu. Siedział na drzewie. Na drzewie, na kurewskim drzewie! Uśmiechał się. Boże, jak on się uśmiechał… To był najcudowniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam. Ten bajeczny uśmiech zarażał wspaniałością teren w promieniu zapewne stu kilometrów. Jego uśmiech wyrył ślad w moim umyśle i najprawdopodobniej już nigdy nie pozbędę się z głowy jego widoku. Co jest ze mną nie tak?! Koniec. Muszę przestać. Devonne Chantel Moore, ogarnij się. To tylko uśmiech. Zwykły, najzwyklejszy uśmiech. Nie istnieje nic bardziej zwykłego niż ten uśmiech. Zachowujesz się jak obłąkana.
Albo może po prostu upojona tym uśmiechem.
Chryste, przestań.
Minęłam antykwariat i od domu dzielił mnie już zaledwie króciutki kawałek drogi. Stanęłam przed żelazną furtką i zaczęłam szukać po kieszeniach plecaka kluczy. Otworzyłam bramkę i krocząc po wyłożonej kamieniami dróżce kierowałam się w stronę domu. Mamy jeszcze nie było w domu, zresztą od rana wiedziałam, że nie mam co się jej spodziewać. Mamo, zapomnij o naleśnikach.
Po wejściu do domu zdjęłam w błyskawicznym tempie buty, zostawiając je porozrzucane po całym korytarzu i pognałam po schodach na górę. Wpadłam do mojego pokoju, trzepnęłam plecak w byle jaki kąt i rzuciłam się z impetem na łóżko. Zamknęłam oczy i próbowałam choć na chwilę się uspokoić i zapomnieć o tym całym czymś. Już prawie mi się to udało, już moje myśli zachodziły mgłą, gdy nagle:
- SKĄD ON DO KURWY NĘDZY MA MÓJ NUMER?!
SMS. Prawie o nim zapomniałam, w ogólnym przejęciu wyleciał mi on z głowy. Kto inny mógł mi go wysłać? Nikogo poza nami na dziedzińcu nie było. A treść wiadomości brzmiała, że ładnie wyglądam. W takim razie musiał mnie widzieć. To on. To on mi go wysłał. Skąd on, do jasnej cholery, ma mój numer?!
I wtedy doznałam przebłysku olśnienia. W dniu rozpoczęcia roku szkolnego wypadł mi iPhone, musiałam się po niego wrócić. Tegoż dnia także byliśmy na dziedzińcu tylko ja i on. Czy on jest jakimś jebanym hakerem, że w ten sposób udało mu się zdobyć mój numer?! I na jakiego chuja potrzebny mu on?!
Kolejny dzwonek w głowie. Skoro on zna mój numer i wysłał do mnie wiadomość, to i ja znam w takim razie jego numer. O mój Boże.
Tego było za wiele. Leżałam na plecach, gapiąc się nieprzytomnie w sufit i resztkami sił próbowałam to wszystko ogarnąć. Nie dam rady. Po prostu, kurwa, nie dam.
I wtedy, na granicy świadomości, dotarła do mnie jeszcze jedna informacja.
- Napisał, że ładnie wyglądam.
***
- Panno Moore, kolejne spóźnienie w tym tygodniu. Kiedy kończy się ich limit?
Brzydka morda pani Rose spoglądała na mnie z zaciętością w oczach. Ta kobieta była zdeterminowana. Musiała, MUSIAŁA przecież jak najlepiej wykorzystać swoją szansę. Okazja do zmieszania z błotem „panny Moore” nie przytrafiała się przecież codziennie. Tylko od święta. Trzeba się nią rozkoszować i delektować najlepiej i najdłużej, jak to tylko możliwe.
- Przepraszam, pani Rose. Miałam dzisiaj drobny kłopot z dojazdem.
Zajęcia artystyczne. Kiedyś za nimi przepadałam. No właśnie, kiedyś.
 Oczy wszystkich uczniów były zwrócone w naszą stronę. No jasne, przecież nasze małe starcie było o wiele bardziej wciągające niż te jej nudne lekcje. Dzisiaj akurat padło na mnie, żeby dostarczyć biedakom jakiejkolwiek rozrywki.
 - Drobny, powiadasz? A więc piętnaście minut spóźnienia to dla ciebie drobnostka, panno Moore? A gdyby zdarzył ci się wypadek, młoda damo, i karetka dojechałaby w piętnaście minut a nie w pięć, to też byłby dla ciebie „drobny kłopot z dojazdem”?
O czym ta kobieta, do diaska, pieprzyła? Jaka karetka? Ta rudowłosa flądra postradała zmysły.
- Mam to odebrać jako groźbę, pani Rose? – Powoli zaczynałam tracić do niej cierpliwość. Do diaska, daj mi usiąść w tej przeklętej ławce i w końcu zacząć cię ignorować.
- Widzę, że humor ci dopisuje, Moore. Zobaczymy, czy tak samo będzie, gdy zostaniesz chwilę ze mną po lekcji i dowiesz się, jaką karę sobie dla ciebie wybrałam – wyrecytowała przez zaciśnięte zęby i uśmiechnęła się sztucznie. – A teraz siadaj i nie przeszkadzaj mi więcej w lekcji. I oby to spóźnienie było twoim ostatnim, bo dzisiejsza kara będzie tylko rozgrzewką.
Rozgrzewką przed wykończeniem mnie. Super.
W sumie to ona mnie wykańcza od momentu, w którym zaczęła mnie uczyć. W takim razie jej metody są całkiem skuteczne. Jeśli tak dalej pójdzie zdechnę, a wtedy to dzisiejsze spóźnienie z pewnością będzie moim ostatnim.
Przeszłam przez salę, a  klasa posyłała mi współczujące spojrzenia. Dotarłam do ostatniej ławki pod oknem, zrzuciłam plecak na podłogę i ciężko opadłam na krzesło.
- Jak już mówiłam, Oscar Claude Monet jest jednym z twórców i czołowych przedstawicieli impresjonizmu...

***
Po wybawicielskim dzwonku klasa zaczęła pustoszeć. Spakowałam swoje rzeczy i podeszłam do drugiego rzędu ławek. Byłam ciekawa, jaka kara czeka mnie od tej wiedźmy. Usiadłam na ławce, podczas gdy ona zastanawiała się przez pięć minut, czy ma zamknąć komputer, czy go wylogować, jeżdżąc kursorem od przycisku do przycisku. Poważnie?
W końcu po wielu chwilach wahania nacisnęła „zamknij” i odwróciła się w moją stronę. Przeskanowała moją osobę spojrzeniem tych swoich małych oczu i uśmiechnęła się z wyższością.
- Wstań, jak do ciebie mówię.
Jeszcze nic nie powiedziałaś, ale okay.
Zeskoczyłam z blatu i stanęłam prosto. No dawaj, miejmy to już za sobą.
- Na pewno zgadzasz się ze mną, że twoje dzisiejsze wypowiedzi skierowane do mojej osoby zasługują na karę. Nie mogę tolerować ani spóźnialstwa, ani lekceważenia mojej osoby, a tym bardziej mojego przedmiotu. Na szczęście tak się akurat złożyło, że mam dla ciebie idealne zajęcie! W klasie, którą powierzono mi w tym roku, jeden z uczniów jest nowy w tym mieście. Biedaczek chodzi jeszcze kompletnie zagubiony. I to tobie panno Moore przydzielam zadanie opiekowania się nim.
Stałam kompletnie oszołomiona. Spojrzałam na nią sceptycznie. Dawno nie słyszałam bardziej bezsensownego pomysłu.
- Przepraszam, ale jak taka opieka z mojej strony miałaby wyglądać? Chłopak jest nowy w tej szkole, tak samo jak ja, a chodzimy do niej zaledwie z miesiąc. Wie o niej tyle, co ja. Zresztą, na miłość boską, jesteśmy przecież w liceum i nie trzeba nas już wszędzie prowadzić za rączkę – mówiąc to spoglądałam na nią jak na wariatkę. No proszę cię kobieto, niech coś z tego, co mówię, do ciebie dotrze.
Rzuciła mi spojrzenie spod przymrużonych powiek i odparła:
- Nie podoba mi się twoja postawa, Moore. Oczywiście, że możesz mu pomóc, niezależnie od tego, w której jesteście klasie. Ten chłopiec jest w tej szkole dopiero od wczoraj, a nie od początku roku jak ty. Poznałaś już choć trochę ten budynek, więc go i oprowadzisz, a w razie problemów gdzieś zaprowadzisz. Przedstawisz trochę miasto, ludzi. I niezależnie od sytuacji jesteś do jego dyspozycji. Zrozumiałaś? – jej zaciśnięte w wąską szparę blade usta nie pozostawiały wątpliwości – nie ma innej odpowiedzi niż „tak”.
- Tak, pani Rose – rzuciłam, mam nadzieję, głosem ociekającym nienawiścią.
- Bardzo dobrze. Przyjdź po swoich lekcjach do mojej pracowni. Przedstawię was sobie.

***
 Gdy wyszłam z sali na korytarz, Harry podpierał ścianę obok drzwi. Gdybym nie była taka wściekła może dostrzegłabym, że już się trochę niecierpliwił. Ha, wściekła, za mało powiedziane, dawno nie byłam aż tak wkurwiona. Bez słowa ruszyłam korytarzem, nie oglądając się nawet, czy szatyn podąża za mną.
- Ej, królewno! Sterczę pod tą klasą już wieki, wypadałoby chociaż na mnie poczekać – obruszył się Harry, dorównując mi kroku.
- Wybacz, królewiczu, ale pewna ruda makrela skutecznie spierdoliła mój dzień – prychnęłam w stronę chłopaka.
- Okay, okay, pani Rose, rozumiem, ale to nie powód, by zapominać o moim istnieniu. – Kiedy milczałam, westchnął i zapytał  – Co tym razem?
Przerwałam gwałtownie mój galop przez korytarz i stanęłam z zaciśniętymi pięściami. Zdezorientowany chłopak także się zatrzymał i odwrócił w moją stronę. Uśmiechnęłam się uroczo i przez zaciśnięte zęby oznajmiłam:
- A więc, ta suka w okresie menopauzy wymyśliła sobie, że jako uczennica notorycznie się spóźniająca i przynosząca tym samym jej ogromną hańbę, mam niańczyć jakiegoś frajera z jej klasy. Tak, niańczyć, pomimo że mamy po siedemnaście lat. Mam go prowadzać za rączkę, a jeśli tego nie zrobię, dam sobie głowę uciąć, że zaskarży mnie do dyrektora.
Harry przez chwilę patrzył się na mnie tępo, a ja próbowałam rozluźnić dłonie, bo aż knykcie mi pobielały od zaciskania pięści. Kiedy w końcu otworzył usta i miałam nadzieję, że udało mu się nareszcie sklecić jakieś sensowne zdanie, usłyszałam tylko:
- Wow.
- Tak Harry, wow.
***
Kiedy wszystkie moje dzisiejsze zajęcia dobiegły końca, przyszła pora na moją karę. Zadzwonił dzwonek na kolejną lekcję, a ja stałam pod pracownią artystyczną i czekałam na panią Rose. I wiecie, co było najlepsze? SPÓŹNIAŁA SIĘ.
Gdy naprawdę już miałam ochotę po prostu sobie stamtąd pójść i zapomnieć o całym tym burdelu, usłyszałam stukot jej fatalnych butów na posadzce. Parę chwil później wyłoniła się zza rogu.
- O, czyli jednak jesteś – rzuciła w moją stronę.
- Wszystko, o co pani poprosi – odpowiedziałam i przewróciłam oczami, gdy już mnie minęła. Przełożyła dzienniki z lewej ręki do prawej i wyjęła z kieszeni pęk kluczy. Chwyciła jeden w obleśnej zielonej nakładce i wsunęła go do zamka. Odkluczyła drzwi i weszła do środka, podczas gdy ja cofnęłam się trochę w głąb korytarza po mój plecak. Dopiero kierowałam się w stronę wejścia do sali, a już słyszałam jej skrzekliwy głos:
- O, Zayn, widzę, że dokończyłeś swój rysunek, Wspaniale, wspaniale. No, Dev, to jest właśnie Zayn, chłopak, którym będziesz się zajmować.
Minęłam próg klasy i moje serce przyspieszyło.

Zgadnijcie, kto siedział na biurku?

___________________________________
Mówiłam, że wrócę? Ha.
Tak w ogóle, jak po Świętach? :)