sobota, 16 maja 2015

Rozdział 9.

Z czołem przyciśniętym do samochodowej szyby obserwowałam migoczące światełka, jaskrawo kontrastujące z wlewającym się ze wszystkich stron aksamitem nocy. Przedmieścia, których ulicami właśnie się poruszaliśmy, to teren wieżowców z piekielnie drogimi mieszkaniami i bramkami na kłódkę, hipsterskimi, niszowymi knajpkami i wszechobecnym bogactwem. Skoro to właśnie tu otwarto niby ten nowy klub, to spodziewałam się budynku budzącego respekt i przekazującego jasny komunikat większej części społeczeństwa „nie ta ranga kotku, nawet tu nie spoglądaj”.
Po dwudziestu minutach ciszy trochę zaczynał mi doskwierać dyskomfort, a rozbiegane myśli podłapywać wątpliwości. Czy aby na pewno mam na to ochotę? Czy nie lepiej było zostać w domu i znosić w cierpliwości wielki foch Harry’ego? A co jeśli mimo wszystko zdarzy się coś złego? Czy parę chwil duszącego dymu i głośnej muzyki było warte tego stresu? Nim mój mózg zdążył rozhisteryzować się na tyle, by zacząć dyszeć i natychmiast kazać Stylesowi zawracać, moim oczom ukazało się docelowe miejsce naszej podróży.
Powiedzieć o tym budynku, że spełnił moje oczekiwania, stanowiłoby zaledwie zalążek prawdy. Obiekt był ogromny, a ciemne przyciemniane szyby kontrastowały z chłodnym błyskiem stali. Jasne reflektory raziły po oczach tak bardzo, że zaczynałam rozumieć sens noszenia okularów przeciwsłonecznych nocą.  Przetarłam delikatnie opuszkami palców szybę w celu upewnienia się, czy ten zadziwiający widok aby na pewno był prawdziwy.
- Robi wrażenie, prawda? – do moich uszu dobiegł przyciszony głoś przyjaciela.
- Co za pytanie. Gdzieś ty mnie zaciągnął? – wydukałam, wciąż przypatrując się klubowi. Wyglądał jak wyciągnięty z jakiejś prasówki piszącej o after-party ostatniej wielkiej gali. Co ja tu robiłam?
- Harry, ile kosztuje wejściówka? Wpuszczą nas w ogóle? – zaniepokoiłam się nagle i odwróciłam w stronę przyjaciela.
- Naprawdę myślisz, że marnowałbym paliwo, nie mając pewności, czy będziemy mogli wejść? Spokojnie, dzisiaj, czyli w noc otwarcia, wstęp jest darmowy – odparł Harry, uśmiechając się pocieszająco. Sięgnął w stronę mojej dłoni i lekko ją ścisnął. Wzrokiem szukał jakiegoś dostępnego miejsca parkingowego, ale o ile z wejściówkami nie było problemu, tak z tą kwestią mogliśmy się natrudzić.
Nareszcie udało nam się stanąć między brudnym minibusem a czerwonym Mercedesem Benz, także całkiem korzystne położenie, bo jeśli ktoś chciałby coś zdemolować – miał minibusa, a jeśli coś ukraść – na odstrzał szedł śmierdzący luksusem Mercedes. Wygramoliłam się z siedzenia i strzepnęłam niewidzialny pyłek z moich ud. Harry zamknął samochód i po okrążeniu auta, stanął koło mnie. Całe szczęście trochę się ociepliło, toteż żadne z nas nie dygotało z zimna.
- Chodź, idziemy – powiedział przyjaciel i ruszył w stronę domniemanego wejścia, gdyż kłębiła się tam naprawdę spora liczba ludzi. Hazz na chwilę odwrócił z wyciągniętymi przed siebie kluczykami w celu zamknięcia samochodu, przy okazji spoglądając na mnie z zaskoczeniem, gdyż ja wciąż stałam tam, gdzie wcześniej. Moje nogi nagle wypowiedziały mi posłuszeństwo i nie miały w ogóle zamiaru zacząć maszerować za chłopakiem.
- Dev, okay? – zaniepokoił się Harry i przystanął.
- Pewnie – odpowiedziałam niemrawo i całą siłą woli zmusiłam się do zrobienia kroku przed siebie. Przecież nie było czego się bać, prawda? Powoli popadałam w paranoję.
Zrównałam się z  Harrym i ramię w ramię szliśmy w kierunku drzwi do klubu. Im bliżej podchodziliśmy, tym budynek robił na mnie coraz większe wrażenie. Surowa, minimalistyczna architektura, achromatyczne barwy i gigantyczne rozmiary potrafiły wzbudzić dreszcz na karku. Widząc kłębiące się tłumy przed dwuskrzydłowymi drzwiami z cieniutkiego szkła, zawróciło mi się w głowie. Muskularni ochroniarze starali się zachować jako taki ład i ujarzmić grupę weekendowych imprezowiczów, dlatego każdy do środka wpuszczany był pojedynczo i należało ustawić się w zawiłej kolejce. Zajęliśmy miejsce na, jak nam się przynajmniej zdawało, jej końcu, a ja zaczęłam się przyglądać pozostałym czekającym. Stali w niej już lekko podpici studenci, pewnie będący już na ętej imprezie tego wieczoru, starsi faceci rozglądający się za jakimś dogodnym obiektem flirtu oraz dziewczyny w niebotycznie wysokich szpilkach, opinających na się tyłku spódniczkach i krwistoczerwonych ustach. Przy tych ostatnich czułam się trochę szaro w mojej bawełnianej czarnej sukience i krótkich bordowych conversach, ale na pewno lepiej, niż gdybym sama miała się tak ubrać.
Harry za to prezentował się wyjątkowo dobrze – w obcisłych jasnych jeansach, szarym T-shircie i skórzanej kurtce odwróciłaby się za nim niejedna z przybyłych. Albo nawet nie odwróciłaby się a odwracała się, co zauważyłam z nieprzyjemnym ukłuciem gdzieś w środku. Nie umiałam rozpoznać, co ono oznaczało, ale założyłam, że to pewnie kolejna oznaka mojej ostatnio nabytej paranoi.
Po około piętnastu minutach zaczęliśmy zbliżać się ku wejściu. Harry wpuścił mnie przed siebie, tak żeby nie zgubił mnie gdzieś w tłumie za sobą. Przy wielkich facetach pilnujących wejścia poczułam się jak nic nieznaczące piórko. Kiedy w końcu udało mi się dostać do środka o mało nie zakrztusiłam się od nagłej zmiany świeżego, rześkiego wieczornego powietrza na duchotę zmieszaną z dymem, potem i drażniącymi perfumami. Już podskoczył mi wewnętrzny poziom paniki, kiedy poczułam na plecach dużą dłoń szatyna.
- Już jestem! – krzyknął mi do ucha i uśmiechnął się uroczo. W głośnikach właśnie rozbrzmiewało Pour It Up Rihanny podkręcone na maksymalną głośność, także inna forma komunikacji była niemożliwa. – Chodź!
Wziął mnie za rękę i pociągnął za jedną z grubych, grafitowych kolumn, za którą, jak się okazało, na obniżeniu poziomu podłogi znajdował się parkiet wyłożony lustrzanymi płytkami. Całość wyglądała tak niesamowicie, setki wirujących w rytm muzyki ciał, odbijających się w lustrach pod nimi, przytłumione światło pochodzące z oszklonych ścian i dziesiątki reflektorów przymocowanych z każdej strony, że mimowolnie otworzyłam usta z oszołomienia. Harry zaprowadził nas na skraj tańczących i przyciągnął do siebie. Nerwowo wciągnęłam powietrze, kiedy złapał mnie w pasie, przycisnął wargi do mojego ucha i usłyszałam:
- No, to dobrej zabawy!
Zaraz potem zostałam obdarzona jego cudownych uśmiechem. Zaczęłam się powoli uspokajać, a przyśpieszony rytm mojego serca wracał do normy. Kiwałam się tak jak pozostali w rytm muzyki, a przez moje ciało przechodziła przyjemna energia. Po około sześciu piosenkach Harry ponownie zbliżył swoje usta do mojego ucha:
- Idę do baru po coś do picia! Nie ruszaj się stąd, okay?!
Kiwnęłam mu głową na znak, że rozumiem i już po chwili obserwowałam jego oddalającą się, smukłą sylwetkę. Pewnie powinnam się bardziej przejmować, że właśnie zostawiał mnie samą wśród tłumu obcych ludzi, ale dudniąca muzyka i wszechobecny dym działały na mnie odurzająco. Dalej do rytmu poruszałam ciałem, gdy kątem oka zobaczyłam coś, co zaniepokoiło mnie do tego stopnia, że raptownie stanęłam wyprostowana.
Odwróciłam się całym ciałem w tamtą stronę, a moje oczy otworzyły się z przerażenia. O kolumnę oddaloną może o trochę mniej niż sto metrów opierał się nie kto inny, jak Zayn Malik.
Nasze zdziwione spojrzenia skrzyżowały się w tym samym momencie, a przez moje ciało jakby przebiegła błyskawica. On najwyraźniej także kompletnie mnie się tu nie spodziewał, ponieważ uniósł wysoko swoje gęste brwi. Na sekundę nieruchomiał tak samo jak ja, lecz szybko oprzytomniał i zaczął iść w moją stronę. Moje serce zaczęło galopować w takim tempie, że aż oddech uwiązł mi w gardle. Zayn poruszał się zwinnie i zgrabnie, ale w połączeniu z jego drapieżnym wzrokiem sprawiał wrażenie głodnej, nieoswojonej pantery.
- Co ty tu do jasnej cholery robisz?! – Malik złapał mnie mocno za ramię i wykrzyknął do ucha. Nagły przypływ wściekłości w odpowiedzi na jego zachowanie odblokował w magiczny sposób moją zdolność do poruszania ustami.
- Co ja tu robię?! Co ty tu robisz! Śledzisz mnie czy co?! Bo innego wytłumaczenia nie widzę!
- Co ty do kurwy wyprawiasz?! Ostatnio o mało cię nie zgwałcili, a ty chodzisz sobie po klubach?!
Na jego słowa wszystkie koszmary ostatnich tygodni ożyły, a w moich oczach stanęły łzy. Podniosłam dłoń i mocno się zamachnęłam, w celu wymierzenia mu porządnego policzka, ale złapał ją dziesięć centymetrów od swojej twarzy.
Nie mogłam uwierzyć, że był na tyle bezczelny, by coś takiego mi powiedzieć. Przez ostatnie tygodnie potrafiłam zadręczać się całymi godzinami, siedzieć otumaniona i wpadać w panikę przy byle jakiej okazji, a kiedy próbowałam w końcu zacząć normalnie funkcjonować, on wypominał mi całe zdarzenie w najbardziej bezpośredni sposób i jasno dawał do zrozumienia o mojej nieodpowiedzialności.
Wyswobodziłam rękę z jego uścisku, a on mierzył mnie gniewnym spojrzeniem.
- Nie dawaj mi powodów, bym zmienił o tobie zdanie! Idziemy! – warknął i pociągnął mnie w stronę wyjścia.

Zayn’s POV
- Co ty wyprawiasz?! Puść mnie! – przez otaczający nas hałas dobiegł mnie jej szczebiot. Wciąż niedowierzałem, jak mogła być tak nierozsądna i pojawić się tu dzisiaj. Założę się, że przyszła z tym swoim głupawym przyjacielem, gówno o życiu wiedzącym. Czy ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy, w jakie niebezpieczeństwo się wpakowała?!
Oczywiście, że nie. Przecież ciężar tej wiedzy musiałem nosić sam, a ona, niczego nie świadoma, uważała przyjście na imprezę za całkowicie normalne. I pewnie mogłaby spokojnie tak uważać, gdyby nie moja osoba, przez co dręczyły mnie wyrzuty sumienia.
Starałem się ignorować fakt, jak bardzo chciałem na nią spojrzeć , jej głośne protesty i próby oporu i dalej wytrwale podążałem do drzwi.
Kiwnąłem głową znajomemu ochroniarzowi przy wyjściu, Steve’owi, który puścił nas poza kolejką. Plus wyjścia na zewnątrz stanowiła euforia moich płuc, które nareszcie miały czym oddychać, jednak minus tego prezentował się gorzej – marudzenie dziewczyny było teraz lepiej słychać. Skręciłem w najbliższą ślepą uliczkę i pchnąłem ją na ścianę.
Dev, mimo wyraźnie przestraszonego wzroku, zaczęła swój gniewny wywód. Przez jedną, niekończącą się chwilę zrobiło mi się jej niewymownie szkoda.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że kim ty jesteś?! Że możesz tak po prostu wyprowadzać mnie sobie siłą z klubu i robić, co ci się żywnie podoba?! Chyba zwariowałeś! Nie rozumiem, czego ty w ogóle ode mnie chcesz! Nudzi ci się czy o co w tym wszystkim chodzi?! Z ciebie jest taki straszny dupek, że… - Nie dałem jej dokończyć i zbliżyłem się do niej jednym krokiem. Zasłoniłem jej usta swoją dłonią i pochyliłem tak, by jeszcze bardziej zmniejszyć dzielący nad odstęp. Oddech dziewczyny wyraźnie przyspieszył, ale nie wiedziałem, czy ze względu na mnie, czy przez to, że była przerażona.
- Posłuchaj – wyszeptałem – Ze wszystkich sił starałem się ostatnio cię unikać. Nie rozmawiałem z tobą, nie zbliżałem się do ciebie, a tej pokręconej babie ze szkoły wciskałem, że troskliwie się mną opiekujesz. Robiłem wszystko byś, do cholery, była bezpieczna. Ale nie ułatwiasz mi tego, pakując się na imprezę, w której właśnie uczestniczy jedna czwarta mieszkańców miasta. Nie wiesz wszystkiego, okay? Ale zakoduj sobie, że nie jestem twoim wrogiem, chcę dla ciebie jak najlepiej.
Ucichłem i wpatrywałem się w jej oczy, a kiedy upewniłem się, że nie zacznie znowu krzyczeć, zabrałem rękę z jej ust, ale nie odsunąłem się.
Stała naprzeciwko mnie i zbierała się w sobie, by coś odpowiedzieć.
- A co… C-co mi grozi? – wydukała bez tchu.
Podniosłem ponownie dłoń, która zawisła na chwilę w powietrzu, bo nie byłem przekonany, czy mogłem zrobić to, co chciałem.
Ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy, jak piękna była. Gęste kasztanowe włosy, idealnie dopasowane do piwnych oczu okolonych wachlarzem długich rzęs, zgrabny, prosty nos i kształtne usta. Kiedy stała przede mną w tej czarnej sukience z głębszym dekoltem odsłaniającym jej idealnych proporcji ciało, miałem trudności z koncentracją. Ale to oczy… To jej oczy, z których biła inteligencja, zawsze mnie tak fascynowały, bo kiedy przy niej stałem, nie opuszczało mnie uczucie przeszywania na wskroś. I gdybym tylko mógł, pewnie bym jej nie opuszczał ani na krok.
Podejmując ryzyko, przesunąłem delikatnie palcem wskazującym i środkowym od jej skroni aż do podbródka.
- Jeśli nie będę się koło ciebie kręcić, to nic. Po prostu uważaj na siebie i jeszcze przez jakiś czas nie pakuj się w żadne nierozsądne sytuacje, tym bardziej bez ochrony, dobrze? Wtedy nic ci nie będzie – odpowiedziałem równie cicho jak ona, a w klatce piersiowej czułem dziwny ciężar. Przez moją dłoń, wciąż trzymającą ją za podbródek, przebiegło tajemnicze wyładowanie i wyraźnie rozpoznałem, że atmosfera między nami zrobiła się napięta do granic możliwości. Dev intensywnie wpatrywała się w moje oczy, ale wtedy zabrałem swoją rękę i spuściłem wzrok. W tym momencie wszystko czmychnęło jak przekłuta bańka mydlana.

- Chodź, zawiozę cię do domu.