niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 6.

Przepraszam za lekko spóźniony rozdział, ale koniec semestru i te sprawy, I hope you understand.
___________________________________
Stałam tam i zanosiłam się niekontrolowanym szlochem. Zayn przez moment stał bezradnie i nie wiedział, jak zareagować. Widocznie nie spodziewał się po mnie takiego zachowania. Lecz po chwili ocknął się i po wykonaniu zaledwie paru dużych kroków już stał przy mnie. Objął mnie ramionami i szeptał przy moim uchu uspokajające słowa, że już jest okay, że nic złego mi się nie stanie i jestem bezpieczna, a ja wciąż oszołomiona tym całym chorym incydentem, jaki miał miejsce, mu na to pozwalałam.
Jednak nie mogliśmy tak stać wiekami. Mój napastnik mógł w każdej chwili odzyskać przytomność albo, choć uznałam to za mniej prawdopodobne, skoro gdy wyłam o pomoc nikogo nie było, teoretycznie ktoś mógłby nas zobaczyć w tej niecodziennej sytuacji. Zayn chyba pomyślał o tym samym, bo gdy tylko trochę się opanowałam, odsunął się ode mnie i wyszeptał:
- Powinniśmy iść.
Przemknęła mi przez głowę myśl, czy nie należałoby zadzwonić na policję i tego zgłosić. Przecież zostałam zaatakowana, prawda? Lecz gdy podzieliłam się swoim spostrzeżeniem z Zaynem, ten spojrzał na mnie sceptycznie.
- Nie wydaję mi się, że to dobry pomysł. Dev, takie typy mają więcej na sumieniu i nigdy nie działają sami. Możesz narobić sobie tylko problemów. Najlepiej stąd odejść i dać spokój. Koleś i tak, mam nadzieję, już pożałował – brunet próbował mnie przekonać. W duchu w końcu przyznałam mu rację, tym bardziej, że moje ciało pragnęło o tym zapomnieć i pozbyć się jak najszybciej tego uczucia wstrętu, które je ogarniało.
- Odprowadzę cię – rzekł chłopak i wyciągnął ku mnie dłoń, zapewne myśląc, że idąc z nim za rękę będzie mi raźniej czy nie wiem. Jednakże ja pomału dochodziłam do siebie, a on mimo że nagle stał się moim bohaterem, nadal był Zaynem, więc bynajmniej nie zamierzałam skorzystać z jego propozycji. Wyminęłam go i powoli zaczęłam iść w kierunku, z którego przyszłam. Po paru sekundach usłyszałam kroki chłopaka, który do mnie podbiegł i teraz szedł ze mną ramię w ramię.
Byłam cała obolała i podrapana. Moje nogi krzyczały po wyczerpującym biegu, a bycia rzucanym przez kogoś na twardą ścianę także nie polecam do trenowania w domu. W mojej głowie uczucie ulgi mieszało się ze smutkiem, niepokojem i zdezorientowaniem. Może to głupie, ale cieszyłam się także, że używałam wodoodpornego tuszu, bo przy i tak już zaryczanej i opuchniętej twarzy przynamniej nie wyglądałam jak panda.
Gdy byliśmy u wylotu uliczki moje myśli zaczęły się całkowicie rozjaśniać.
- Co ty w ogóle tam robiłeś? – bez uprzedzenia przerwałam panującą między nami ciszę. Zayn przez chwilę uporczywie wpatrywał się przed siebie, a potem przelotnie obrzucił mnie spojrzeniem. Nie sprawiał wrażenia zachwyconego tym pytaniem.
- Chyba nie to jest najważniejsze – mruknął i najwyraźniej liczył, że uciął tym temat.
- Wyskoczyłeś z okna dokładnie nad nami, raczej mam prawo uważać to za dziwne – nie zamierzałam tak łatwo odpuszczać.
- Kobieto, ledwo wyszłaś z szoku i już wracasz do swojego uciążliwego sposobu bycia. Kręciłem się tam, bo miałem taką potrzebę, potem usłyszałem twoje krzyki, więc wspiąłem się na to okno. To wcale nie jest takie dziwne – odparł odrobinę rozdrażniony. Miły Zayn poszedł się najwyraźniej pieprzyć.
Uznałam, że i tak się niczego więcej od niego nie dowiem, więc resztę drogi przeszliśmy w ciszy.
Nie miałam zamiaru wracać do domu. Tam byli moi rodzice, a ja wyglądałam jak kupka nieszczęścia. Wcześniej zadecydowałam, że nie dowiedzą się o dzisiejszym zdarzeniu, bo do niczego na szczęście nie doszło, a oni zrobiliby z tego wielką sprawę, plus na pewno zaraz popędziliby na komisariat. A ja naprawdę chciałam po prostu wymazać ten moment z mojego życia i już nigdy więcej o nim nie wspominać. Postanowiłam, że pójdę do Harry’ego. To był chyba pierwszy raz, kiedy tak mocno odczuwałam potrzebę przebrania się w jakiś jego za duży sweter, schowania się pod jego kołdrą, na jego miękkim materacu, w jego granatowym pokoju i poczuć się jak w domu. Więc kiedy doszliśmy do miejsca, w którym do mnie idzie się prosto, a do Harry’ego skręca w lewo, ja skręciłam w lewo, i aż stanęłam w miejscu na słowa, które dotarły do moich uszu.
- Ty tam nie mieszkasz.
To wyrwało się chyba Zaynowi mimowolnie. Nie chciał tego powiedzieć na głos. Za późno się zreflektował. Poznałam to po tym, jak urwał końcówkę ostatniego wyrazu.
Powoli odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego groźnie.
- A ty skąd wiesz, gdzie mieszkam?
Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć. Jego mało zachęcająca mina wróciła na dobre. Po prostu tam stał i patrzył się w chodnik.
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – ponowiłam pytanie.
- Tak mi się powiedziało, okay? – rzucił ze złością. Przeżyłam dzisiaj ciężki dzień i na serio nie miałam najmniejszej ochoty użerać się jeszcze z nim.
- Wiesz, myślę, że już poradzę sobie sama. Nie musisz mnie dalej odprowadzać – wycedziłam. Uznałam jednak, że za to, co dzisiaj dla mnie zrobił, coś jestem mimo wszystko mu winna.
- Dziękuję za to, że mnie dzisiaj obroniłeś. Nie wyobrażam sobie, jak okropnie by się to potoczyło, gdyby nie ty. Dziękuję – powiedziałam cicho.
- Nie masz za co. Rzeczywiście, pora na mnie – odparł, posłał mi ostatnie spojrzenie i odszedł drogą, którą przyszliśmy.
Zayn był dziwny.
Moja głowa huczała. Za dużo myśli, za dużo wrażeń, za dużo wszystkiego. Do Harry’ego. Do Harry’ego.
Powtarzałam to w myślach jak mantrę, póki nie stanęłam pod drzwiami jego domu i nie nacisnęłam dzwonka.
Usłyszałam wrzask przyjaciela „Już idę!” i na dźwięk jego głosu w moich oczach stanęły łzy. Ten dzień był paskudny.
Harry otworzył mi drzwi ubrany w swoje szare dresy i biały podkoszulek. Na mój widok szeroko otworzył oczy ze zdumienia i strachu.
- Kochanie… Co się stało?
Po raz kolejny dzisiejszego dnia rozpłakałam się, i zaraz wtuliłam się w szatyna.
Styles mocno odwzajemnił uścisk i lekko nami kołysał. Zamknął nogą drzwi wejściowe i chyba jeszcze długo staliśmy w jego korytarzu. Miałam wrażenie, że już do końca życia będę płakać i te łzy nigdy się nie skończą.
Opowiedzenie mu wszystkiego ze szczegółami było trudne.
Wyjaśnienie, skąd tam się wziął Zayn, było jeszcze trudniejsze. W końcu sama niewiele z tego rozumiałam, więc mogłam powtórzyć mu jedynie to, co usłyszałam.
Siedzieliśmy u chłopaka w salonie, na jego wielkiej kanapie. Anne gdzieś wyszła, z czego byłam zadowolona, bo i ona nie musiała o niczym wiedzieć. Harry trzymał dłoń na moim kolanie i z zatroskanym wyrazem twarzy zadawał coraz to nowsze pytania.
- Dlaczego nie pójdziesz z tym na policję? Dev, wyobrażasz sobie, jaka mogła stać ci się krzywda? – Na jego twarzy malowała się złość.
- Nie chcę mieć problemów, Harry. Ledwo przypominam sobie twarz tego typa i nie mam najmniejszej ochoty sobie jej przypominać.
Zapanowało chwilowe milczenie. Przerwało je moje pytanie:
- Nie powiesz nikomu, prawda? Nie chcę, żeby dowiedzieli się o tym ani moi rodzice, ani twoi, ani nikt inny.
Chłopak westchnął ciężko.
- Oczywiście, że nikomu nie powiem, ale uważam, że postępujesz źle.
- Możemy iść do twojego pokoju? – Zerknęłam na chłopaka. W odpowiedzi kiwnął głową i wyciągnął ku mnie rękę. Tę chwyciłam bez wahania.
Harry mieszkał w średniej wielkości, dwupiętrowym domku jednorodzinnym, dwie ulice od mojego. Jego pokój to ta najmniejsza sypialnia na górze. Największą zajmowali Anne z ojczymem chłopaka, średnią jego siostra Gemma, a najmniejsza przypadła akurat mu. Weszliśmy więc po schodach i na górze oznajmiłam mu, że potrzebuję się wykąpać. Wzięłam od niego potrzebne rzeczy i poszłam do łazienki.
Zerkając w lustro, o mało się nie przewróciłam z rozpaczy. Stwierdzenie, że wyglądam koszmarnie, byłoby nawet nie niedopowiedzeniem, a kłamstwem. Wyglądałam gorzej. Posklejane łzami strąki zamiast włosów, opuchnięte powieki, opuchnięte policzki, tak czy siak rozmazany tusz, zaczerwienione oczy, popękane żyłki. Znowu miałam ochotę płakać. Może i nie istniał limit moich spóźnień, ale miałam nadzieję, że istniał limit łez.
Zrobiłam co mogłam, żeby doprowadzić się do porządku, zmyłam resztki makijażu, wzięłam prysznic, rozczesałam i spięłam włosy. Przebrałam się w czyste rzeczy. Nadal z trudem przychodziło mi pozbycie się uczucia wstrętu. Skoro teraz było tak silne, to jak dałabym radę, gdyby naprawdę zdarzyło się to, co miało się zdarzyć?
Przebrana w wyczekiwany sweter Harry’ego poczułam się minimalnie lepiej.
Wyszłam w końcu z łazienki i otworzyłam drzwi od sypialni przyjaciela. Siedział na krześle przy biurku i na mój widok od razu się wyprostował i przestał nerwowo bawić się rzemykową bransoletką na nadgarstku, która zresztą była ode mnie.
- Wszystko okay? – zapytał.
- Yhym – wymamrotałam. Położyłam swoje rzeczy na pufie koło drzwi i skubiąc rękaw swetra, poprosiłam:
- Położysz się ze mną?
Harry spojrzał lekko zdziwiony, ale natychmiast odparł:
- Jasne.
Byłam wykończona, i mimo, że ledwo co minęła osiemnasta, nie marzyłam o niczym innym tak bardzo, jak o śnie. Zgarnęłam czarną narzutę z łóżka i weszłam pod kołdrę. Po chwili poczułam, jak ktoś odgarnia kołdrę z drugiej strony i Harry przytulił mnie od tyłu, wsuwając jedną swoją rękę pod moją głowę, a drugą przerzucając przez mój bok. Pocałował mnie w kark i wyszeptał:
- Już jesteś bezpieczna.

Zasnęłam z tymi słowami w uszach, bez żadnego Zayna, pustych alejek, dresów i innych problemów.

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 5.

Rozdział jak na mnie wyjątkowo długi! Miłego czytania :)
___________________________________
- Fuck, fuck, fuck, fuck, fuck, fuck, FUUUUUUUCK! Nie mogę być kolejny raz spóźniona, nie mogę, nie mogę, nie mogę, nie mogę!
Truchtałam przez szkolny dziedziniec, mamrocząc pod nosem te i jeszcze gorsze rzeczy.
Nie pytajcie, jakim cudem znowu zaspałam. Sama nie wiem.
Dobrze, że tym razem nie była to plastyka, ale spóźnienie na angielski także mi się nie uśmiechało.
Dopadłam drzwi wejściowe do szkoły, o mało nie zabijając się o próg, i pognałam dalej korytarzem. Schody, kolejne schody, zakręt i byłam w piwnicy, czyli tam, gdzie znajdowała się moja szafka. Cała zziajana i na pewno czerwona jak pomidor zaczęłam macać kieszenie kurtki w poszukiwaniu kluczy. Pozbyłam się nakrycia, czapki, zrzuciłam torbę ze strojem na trening na ziemię i schyliłam się do szafki. Upchnęłam w niej pospiesznie to wszystko, wyprostowałam się i po zerknięciu w komórkę nawet rozbudziła się we mnie nadzieja, że być może zdążę na lekcję i nie dostanę kolejnego opieprzu. Wciąż zapatrzona w telefon skierowałam się w stronę wyjścia i nie zdążyłam postawić nawet więcej niż dwóch kroków, ponieważ ktoś zagrodził mi drogę.
Podniosłam głowę i gniewnie spojrzałam na niechcianą przeszkodę.
Nie byle jaką przeszkodę.
- Zejdź mi z drogi – powiedziałam rozdrażniona i próbowałam go wyminąć. Niestety, całym sobą tarasował mi wąskie przejście.
- O, jaka milutka – rzucił z przekąsem Zayn i oparł się o ścianę, nadal nie pozwalając mi przejść.
- Co do cholery? Spadaj, przez ciebie się spóźnię! – Kolejny raz spróbowałam go wyminąć, ale bezskutecznie.
- Wiesz, zdaje mi się, że miałaś mi pomagać, a nie samej na dodatek sobie nie radzić – rzekł i uśmiechnął się krzywo.
- Po twoim wczorajszym popisie inteligencji nie wątpię, że potrzebna ci pomoc. Co, wróciła ci już pewność siebie? – zapytałam i dyskretnie (mam nadzieję) przyjrzałam mu się. Wyglądał podobnie jak dzień wcześniej, ale czarną koszulkę zastąpiła szara.
- Już nie udawaj, że z ciebie taka pilna uczennica i tak przejmujesz się spóźnieniem na jakąś durną lekcję. Z tego co zauważyłem, nauczyciele i tak niespecjalnie cię lubią – stwierdził, mając pewnie na myśli panią Rose. Ewidentnie próbował zmienić temat i uniknąć odpowiadania na zadane przeze mnie pytanie.
- Skoro przydzielili mi do opieki kogoś takiego jak ty, to rzeczywiście, muszą mnie nienawidzić. A teraz naprawdę, odpieprz się.
- Dziewczyny raczej nie powinny przeklinać. Seksapilu to nie dodaje, a ty i tak nie masz go w nadmiarze – rzucił i zmierzył wzrokiem całą moją sylwetkę. Myślałam, że go tam zabiję na miejscu. W tamtym momencie wydawało się to warte parunastu lat więzienia.
- Nie obchodzi mnie, co według ciebie powinnam robić, a co nie! Czego ty kurna ode mnie chcesz?! – wrzasnęłam i wpatrywałam się w niego wściekłym spojrzeniem. Chłopak przez chwilę mi się przyglądał, a następnie ku mojemu zdziwieniu nachylił się w moją stronę. Powinnam wtedy spoliczkować go, odepchnąć albo krzyknąć, żeby się odsunął, ale zamiast tego stałam bez ruchu, gdy on odgarniał moje włosy i przysunął swoje usta do mojego ucha.
- Po prostu mi się nudzi, kochanie.
***

- Na pewno wszystko okay?  – zapytał Harry z wahaniem w głosie, gdy wracaliśmy wspólnie ze szkoły.
- Tak, na pewno. To po prostu zmęczenie. Niewyspanie. Wiesz, jak to ze mną jest – powiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć. Tak naprawdę czułam się koszmarnie. Zayn mnie tak bardzo zdenerwował rano. Do tego oczywiście spóźniłam się na tamtą lekcję i jeśli tak dalej pójdzie, mogę mieć spore kłopoty. W szkole wszystkie lekcje nudne, nauczyciele upierdliwi, pracy domowej mnóstwo, a cały dzień był po prostu paskudny i marzyłam tylko, żeby się w końcu skończył. Ale ostatnie na co miałam ochotę, to marudzenie o tym Harry’emu i psucie dodatkowo mu nastroju.
- Jesteś strasznie blada. Jadłaś coś dzisiaj? – Przyjaciel wciąż mi nie wierzył.
- Tak, jasne. – Czekoladowy batonik, gdy dzisiaj rano w pośpiechu jednocześnie toczyłam wojnę z moimi włosami i próbowałam spakować plecak. Ale o tym nie musiał wiedzieć.
- A ten nowy? No wiesz, ten dupek. Odzywał się? – Akurat wczoraj skarżyłam się Harry’emu cały wieczór na Skypie. Potrzebowałam się wtedy wygadać.
- Um… Rano podszedł. Potem już się nie pokazywał. – Liczyłam na to, że chłopak nie zauważył zmieszania na mojej twarzy. Nie chciałam zwierzać mu się, jak okropnie poczułam się przy szafkach, kiedy Zayn wprost powiedział mi, że jestem dla niego zabawką.
- Czego chciał? – zapytał Harry, ściągając przy tym brwi. Szliśmy wciąż dość ruchliwym chodnikiem, coraz bardziej oddalając się od szkoły. Wypatrzyłam u niektórych mijających nas dorosłych miny typu „fuj, nastolatki”. Niektórzy biegali z zakupami, inni szli za rękę ze swoimi dziećmi, jeszcze inni wyskoczyli tylko kupić sobie kawę, a ja gorączkowo myślałam, co mam odpowiedzieć Harry’emu, żeby go nie okłamać, ale jednocześnie nie mówić mu wszystkiego.
- Przyszedł mi chyba powiedzieć, że ruda małpa naprawdę mnie nie lubi. – Po części to była prawda, powiedział mi przecież to. Nie zamierzałam rozmyślać nad tym, jak bardzo wymijająca to była odpowiedź. – Oby tylko naprawdę nie liczył, że będę się nim zajmować. Dobrze by było, jakby nie wkopał mnie tej babie.
- Miejmy nadzieję, że się odwali, słońce. A jak nie, to sobie z nim pogadam – powiedział Harry, przyciągnął mnie do siebie, pochylił głowę i pocałował mnie w czoło. Zrobiło mi się niesamowicie ciepło w środku. Przemknęło mi wtedy przez myśl, że to nie ja jestem słońcem, a Harry, bo gdyby nie on, moje życie byłoby takie ciemne.
- Dziękuję, głupku.
- Urocza jak zawsze – zaśmiał się Harry i cichutko westchnął.
- Idziesz do tego muzycznego? – spytałam. Szatyn wspomniał dzisiaj w szkole, że po lekcjach obiecał pomóc swojemu wujkowi Seanowi w jego sklepie muzycznym. Harry by się nie zgodził, gdyby nie groźby Anne.
- Tak, tu muszę cię zostawić. Zadzwoń, jak dotrzesz do domu, dobrze?
- Jasne, nie ma problemu – zapewniłam. Chłopak przez chwilę się na mnie patrzył, a po kilku sekundach zrobił krok do przodu i mnie objął. Bez wahania też go przytuliłam, ale nie miałam okazji robić tego za długo, ponieważ natychmiast się odsunął. Spojrzał na mnie jeszcze raz, rzucił tylko „pa” i z włosami na twarzy odwrócił się i odszedł w innym kierunku.
Stałam tam jeszcze sekundę oszołomiona, ponieważ zachowywał się trochę dziwnie. Uznałam jednak, że to pewnie nic ważnego i poszłam w swoją stronę. Szłam teraz trochę bardziej opustoszałą uliczką. Myślałam praktycznie o niczym, kiedy w mojej głowie znowu rozbrzmiały słowa Zayna „Po prostu mi się nudzi, kochanie”. Zastanawiałam się, dlaczego tak mnie to dotknęło. Jasne, nikt nie lubi, jak ktoś się nim bawi. Ale nie jestem typem osoby, która by to aż tak rozpamiętywała. To dupek, palant, powinnam go olać i zająć się sobą. To jest jedna z rzeczy, która doprowadzała mnie w tym chłopaku do szaleństwa. Sprawiał, że zachowywałam się inaczej niż zazwyczaj.
Potem zaczęłam rozmyślać, ile powiedziałam o mojej relacji z Zaynem Harry’emu. Pierwszego dnia szkoły nie powiedziałam mu, że zauważyłam w ogóle jakiegoś chłopaka. Uznałam to za nieważne zdarzenie. Nie powiedziałam mu także o sytuacji z drzewem i SMS-em. Wczoraj marudziłam tylko na temat, jakim to jest idiotą i frajerem, a Hazz jako dobry przyjaciel nie zadawał żadnych pytań i pozwolił powiedzieć tylko tyle, ile chcę, więc nie dowiedział się o sytuacji z dzwonkiem w klasie. Dzisiaj nie powiedziałam mu o wymianie zdań przy szafkach. Dlaczego mu o tym wszystkim nie powiedziałam? Zawsze mówiliśmy sobie o wszystkim, dlaczego więc nie chciałam mu o tym powiedzieć?
Byłam tak zajęta swoimi myślami, że prawie nie zauważyłam, że na naprawdę wąskiej uliczce, którą właśnie zmierzałam, brak żywej duszy. Trochę mnie to zaniepokoiło. Ciemne chmury wiszące nad miastem raczej nie dodawały jej uroku. Przyspieszyłam lekko kroku, chciałam jak najszybciej znaleźć się z powrotem wśród ludzi.
Na dźwięk męskiego głosu szczerze przyznaję, że prawie dostałam zawału.
- Hej maleńka! Gdzie tak lecisz?
Mało co się nie zatrzymałam, ale gdzieś mój genialny mózg wpadł na genialną myśl, że tym bardziej powinnam iść przed siebie. Obejrzałam się do tyłu, w kierunku, z którego, jak mi się wydawało, powinien dobiegać głos. Rzeczywiście, w wąskiej szczelinie między jednym budynkiem a drugim stał chłopak może trochę starszy ode mnie. W wielkiej szarej bluzie, jeansach i krótko przyciętych blond włosach nie wyglądał zachęcająco.
- No co się tak patrzysz, nie odpowiesz mi? – Ku mojemu rosnącemu zdenerwowaniu chłopak zaczął iść w moją stronę.
- Hej! Zatrzymaj się! – W tym momencie przestał iść, a zaczął biec. Panika ogarnęła moją głowę, podniósł mi się poziom adrenaliny i nawet sama się nie zorientowałam, kiedy sama zaczęłam biec. Biegłam ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie w obawie, że chłopak mnie tym sposobem złapie. Sytuacja nie wyglądała fajnie, bo aleja wciąż pozostawała pusta, a nie wydawało się raczej, że chłopak chce mi dać kwiaty czy coś. Zaczęłam krzyczeć, jasne, ale dopiero wtedy, gdy przekonałam samą siebie, że ścisk w gardle nie jest w tej chwili mile widziany. Zawsze wydawało mi się, że biegam dosyć szybko, ale tym razem moje możliwości nie wystarczyły. Poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu i na sekundę straciłam grunt pod nogami. Wyrywałam się jak mogłam, ale gościu trzymał mnie mocno. Z moich ust wyrwał się dziwnie brzmiący pisk, więc zasłonił mi usta ręką.
- To co, mała? Byłaś niegrzeczna, więc chyba trzeba cię ukarać – wyszeptał mi do ucha, trzymając mnie od tyłu. Zaciągnął mnie na bok i pchnął na ścianę. Próbowałam go kopać, wierzgałam ile sił, ale wszystko zdawało się na nic.
- Nie powinnaś tędy iść, wiesz? Tu są tylko opuszczone magazyny. Nikt cię ani nie usłyszy, ani nie zobaczy… - powiedział obleśnym tonem, od którego chciało mi się wyć. Do części mnie samej nie docierało, co się właśnie dzieje. Mój napastnik sięgnął pod swoją bluzę i zaczął grzebać przy pasku od spodni.
Miałam zostać zgwałcona.
Łzy spływały mi po policzkach i przysłaniały cały widok. Gula w moim gardle urosła tak bardzo, że nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa.
- No to co maleńka, zabawi…
Nie było mu dane dokończyć zdania, ponieważ ktoś na niego skoczył, powalając go tym samym na ziemię.
Wszystko działo się w niesamowitym tempie i z trudem za wszystkim nadążałam. Przecież dopiero co wracałam z Harrym ze szkoły, a jeszcze przed chwileńką miałam zostać wykorzystana, a teraz nagle ktoś mnie ratował. Oszołomienie to mało powiedziane.
Drgnęłam, kiedy rozpoznałam mojego bohatera.
To nie był ktoś.
To był Zayn.
Okładając się gdzie popadnie, Zayn i mój niedoszły gwałciciel tarzali się po ziemi. Brunet dodatkowo z początkową przewagą, gdy jego przeciwnik był tak samo oszołomiony jak ja, radził sobie świetnie. Nie podejrzewałabym, że w tak szczupłym ciele może być tyle siły.
Decydującym momentem był ten, w którym Zayn chwycił blondyna za barki i mocno uderzył jego głową o brukowany chodnik. Chłopak leżał bez ruchu.
Mulat głośno oddychając, wstał i otrzepał dłonie. Z nosa ściekała mu stróżka krwi, ale poza tym wydawało mi się, że nic mu nie jest. Pochylił się nad dresiarzem i przyłożył mu dwa palce do szyi.
- Stracił tylko przytomność.
W następnej chwili wyprostował się i spojrzał na mnie.

W tym momencie nie wytrzymałam i głośno wybuchnęłam płaczem.
___________________________________
Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy, jak każdy komentarz i każda opinia działa pozytywnie na piszącego, dlatego, miśki moje drogie, piszcie ich jak najwięcej, a ja będę mieć mnóstwo motywacji do pisania. Love ya all x

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 4.

Stanęłam tak gwałtownie, że musiało to wyglądać, jakbym dostała nagłego paraliżu. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Siedział na biurku przodem do wejścia, wciąż o tak samo ciemnych oczach, wciąż o tak samo ciemnej karnacji, wciąż o tak samo czarnych włosach. Chyba nie przepadał za jasnymi barwami, bo ubrany był także cały na czarno. Zwykły czarny T-shirt do czarnej bluzy i czarnych luźnych spodni zwężanych przy nogawkach, plus te same conversy, co za naszym pierwszym „spotkaniem”. Wyglądał niesamowicie. Złapałam się na tym, że cały czas skanuję go wzrokiem i absolutnie nie słucham paplaniny pani Rose, dopiero gdy chłopak cicho odchrząknął. Natychmiast oblałam się rumieńcem, który pogorszył się zapewne jeszcze bardziej, kiedy przypomniałam sobie, jak wyglądam ja. Zwykłe jasne jeansy do czerwonej koszuli w kratę i splątany warkocz z moich przesuszonych brązowych włosów. Zero makijażu, przecież zaspałam, nie było czasu myśleć o czymś takim. Przy nim i jego zniewalającym wyglądzie reprezentowałam się koszmarnie.
Nigdy nie lubiłam swojego wyglądu. Nie lubiłam swojego gigantycznego czoła, niezgrabnego nosa czy wąskich ust. Nigdy nie uważałam się za piękną. I moja zwyczajowa pewność siebie wynikała tylko z tego, że wmawiałam sobie, że to nie jest istotne.
- Devonne uczy się w równoległej klasie pani Harvey. Z powodu swojego niezbyt stosownego zachowania przydzieliłam akurat jej ciebie do opieki. Mam nadzieję, że obejdzie się bez problemów – zwróciła się do chłopaka i w tej samej chwili posłała mi mordercze spojrzenie. W normalnych okolicznościach zrobiłabym jakąś kwaśną minę albo chociaż jakoś odpowiedziała, ale obecność bruneta całkiem mnie onieśmielała. Stałam tam tylko i czekałam na mój nieuchronny koniec.
- Muszę wyjść na chwilę po dekoracje od pani Adams na zbliżający się apel. Poznajcie się w tym czasie bliżej – powiedziała, poprawiła okulary na nosie i skierowała się w stronę drzwi.
Zaraz.
Co?
Zostawiasz nas samych?
Nie możesz!
Nim się spostrzegłam zamknęła za sobą drzwi. Czyli jednak mój koniec naprawdę był nieunikniony.
Zerknęłam na chłopaka. Czekajcie, przecież on miał imię. Starucha zwracała się już do niego parę razy, ale w uszach mi tak dudniło, że nawet na tak prostej czynności jak zapamiętanie imienia się nie skupiłam. Dlaczego się tak denerwuję? Przecież to tylko chłopak, zwyczajny chłopak, nadludzko przystojny chłopak, ale nadal c h ł o p a k. Co ze mną nie tak? Zwykle podchodziłam do wszystkiego z większym luzem.
Mulat zaśmiał się krótko i pokręcił głową. Gdybym chciała dalej wyliczać jego zalety, napisałabym, że ma cudowny śmiech. Ale nie chcę, przecież to tylko zwyczajny chłopak.
- Ta baba jest niemożliwa – rzucił z rozbawieniem. Mimo, że przecież widziałam go już wcześniej, pierwszy raz słyszałam, jak w ogóle się odzywa. Miał ciepły i przyjemny dla ucha głos, od jego dźwięku zjeżyły mi się włoski na karku. Czułam, że mnie obserwował, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć i to sprawdzić.
Dopiero gdy usłyszałam skrzypnięcie biurka, kiedy pozbyło się z siebie jego ciężaru, podniosłam wzrok. Chłopak podszedł do mnie wolnym krokiem i stanął naprzeciwko mnie.
- Jestem Zayn. Wiesz, wyglądasz znajomo – rzucił z cwaniackim uśmiechem błąkającym się na wargach. Wydawało mi się, że stoi za blisko. Chciałam, żeby stanął dalej, bo istniało ryzyko, że zauważy mój przyspieszony oddech. Zayn. A więc tak miał na imię.
I wtedy niespodziewanie całe to onieśmielenie mnie przytłoczyło i zamieniło się w gniew. Jakim prawem ten chłopak ot tak sobie pojawiał się i mieszał mi w głowie! Jakim prawem zachowywałam się przez niego inaczej! Przecież nie był nikim wyjątkowym, żeby miał do tego prawo! Był zwykłym chłopakiem! A przysparzał mi tylko stresu i nerwów! Do tego był taki pewny siebie i sprawiał wrażenie, jakby go cała ta zagmatwana sytuacja bawiła. Co było z nim nie tak?!
Pierwszy raz dzisiejszego dnia zebrałam się w sobie i spojrzałam mu w oczy.
- Skąd masz mój numer? – powiedziałam cichym i stanowczym tonem.
- No proszę, nawet mi się nie przedstawisz? To ja tu próbuję kulturalnie zacząć znajomość. Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że miałbym mieć twój numer? Wiesz, skoro pierwszy raz się widzimy, byłoby to trochę dziwne.
Zagotowało się we mnie. Co on pieprzył?
- Nie wytykaj mi braku kultury, bo kłamstwa raczej też się do niej nie zaliczają. W co ty się bawisz? Dobrze wiesz, że już się widzieliśmy.
- Tak? Możesz mi przypomnieć kiedy? – W tym momencie skrzyżował ręce na piersi i delikatnie uniósł jedną brew. Cały czas opierał się o ławkę przede mną.
- No nie wiem, może wtedy, kiedy naszła cię ochota sprawdzić, czy upadek z dwudziestu metrów boli? Wiesz, teraz zaczynam żałować, że nie spadłeś jednak z tego drzewa – odpyskowałam i najchętniej tupnęłabym nogą ze zdenerwowania. Co on sobie wyobrażał?
Zayn udawał głęboko zamyślonego i głaskał się lekko po brodzie. Wyglądał jak idiota, którym zresztą wydawał się najprawdopodobniej być.
- A, czekaj, może coś mi świta. Ale nadal nie rozumiem, skąd miałbym mieć twój numer.
- Jezus, ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? – Wkurzał mnie niesamowicie. Miałam po prostu ochotę wrócić do domu, wczołgać się pod kołdrę, zadzwonić do Harry’ego , opowiedzieć mu o wszystkim i zwyzywać tego nowego od debili. Tymczasem musiałam tu stać z tym cwaniakiem i się z nim użerać. Swoją drogą, co tyle czasu robiła ta ruda zołza?
- Gadamy ze sobą od może pięciu minut i już mnie obrażasz? Temperamentna jesteś. – powiedział i uśmiechnął się zaczepnie. Bufon.
- No widzisz, pięć minut wystarczy, że uznać cię za idiotę, brawo – zbiłam go tym trochę z pantałyku i strasznie się z tego cieszyłam. – A skoro tak uparcie twierdzisz, że z moją komórką nie masz nic wspólnego…
Wyjęłam z kieszeni jeansów iPhone, weszłam w kontakty i kliknęłam „połącz”.
Klasa rozbrzmiała dźwiękami jakiejś piosenki Chrisa Browna. Dzwonek wydobywał się z plecaka Zayna.
Ups.
Uważnie przyglądałam się, jak chłopak na moment całkowicie zgłupiał, a zaraz potem  jego policzki oblał lekki rumieniec. Przepraszam Zayn, ale chyba wygrałam.
Powoli odsunęłam telefon od ucha i rozłączyłam się. Salę zalała cisza. Już miałam coś powiedzieć, kiedy drzwi otworzyły się i weszła przez nie pani Rose.
- Przepraszam, ale mam do załatwienia naprawdę pilną sprawę. Mam nadzieję, że uzgodniliście co i jak. Sprawdzę cię, Moore. A teraz musicie natychmiast wyjść. Zayn, możesz zostawić swoją pracę, postaram się wysłać ją już jutro.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na pracę wielkości A3, która leżała na ławce zaraz obok biurka. Obraz namalowany farbami przedstawiał klatkę piersiową szkieletu całą wypełnioną kwiatami. Muszę przyznać, że był oszałamiający. Jak taki kretyn może mieć do czegokolwiek talent?
- No już Moore, pospiesz się – ponagliła mnie plastyczka. Rozejrzałam się wokoło i ze zdumieniem spostrzegłam, że Zayn zdążył już wyjść, a ruda stała  przy drzwiach z kluczem w ręku i naglącym spojrzeniem. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na pracę, zabrałam swój plecak i ku wyraźnej uldze tej małpy wyszłam z klasy.