sobota, 16 maja 2015

Rozdział 9.

Z czołem przyciśniętym do samochodowej szyby obserwowałam migoczące światełka, jaskrawo kontrastujące z wlewającym się ze wszystkich stron aksamitem nocy. Przedmieścia, których ulicami właśnie się poruszaliśmy, to teren wieżowców z piekielnie drogimi mieszkaniami i bramkami na kłódkę, hipsterskimi, niszowymi knajpkami i wszechobecnym bogactwem. Skoro to właśnie tu otwarto niby ten nowy klub, to spodziewałam się budynku budzącego respekt i przekazującego jasny komunikat większej części społeczeństwa „nie ta ranga kotku, nawet tu nie spoglądaj”.
Po dwudziestu minutach ciszy trochę zaczynał mi doskwierać dyskomfort, a rozbiegane myśli podłapywać wątpliwości. Czy aby na pewno mam na to ochotę? Czy nie lepiej było zostać w domu i znosić w cierpliwości wielki foch Harry’ego? A co jeśli mimo wszystko zdarzy się coś złego? Czy parę chwil duszącego dymu i głośnej muzyki było warte tego stresu? Nim mój mózg zdążył rozhisteryzować się na tyle, by zacząć dyszeć i natychmiast kazać Stylesowi zawracać, moim oczom ukazało się docelowe miejsce naszej podróży.
Powiedzieć o tym budynku, że spełnił moje oczekiwania, stanowiłoby zaledwie zalążek prawdy. Obiekt był ogromny, a ciemne przyciemniane szyby kontrastowały z chłodnym błyskiem stali. Jasne reflektory raziły po oczach tak bardzo, że zaczynałam rozumieć sens noszenia okularów przeciwsłonecznych nocą.  Przetarłam delikatnie opuszkami palców szybę w celu upewnienia się, czy ten zadziwiający widok aby na pewno był prawdziwy.
- Robi wrażenie, prawda? – do moich uszu dobiegł przyciszony głoś przyjaciela.
- Co za pytanie. Gdzieś ty mnie zaciągnął? – wydukałam, wciąż przypatrując się klubowi. Wyglądał jak wyciągnięty z jakiejś prasówki piszącej o after-party ostatniej wielkiej gali. Co ja tu robiłam?
- Harry, ile kosztuje wejściówka? Wpuszczą nas w ogóle? – zaniepokoiłam się nagle i odwróciłam w stronę przyjaciela.
- Naprawdę myślisz, że marnowałbym paliwo, nie mając pewności, czy będziemy mogli wejść? Spokojnie, dzisiaj, czyli w noc otwarcia, wstęp jest darmowy – odparł Harry, uśmiechając się pocieszająco. Sięgnął w stronę mojej dłoni i lekko ją ścisnął. Wzrokiem szukał jakiegoś dostępnego miejsca parkingowego, ale o ile z wejściówkami nie było problemu, tak z tą kwestią mogliśmy się natrudzić.
Nareszcie udało nam się stanąć między brudnym minibusem a czerwonym Mercedesem Benz, także całkiem korzystne położenie, bo jeśli ktoś chciałby coś zdemolować – miał minibusa, a jeśli coś ukraść – na odstrzał szedł śmierdzący luksusem Mercedes. Wygramoliłam się z siedzenia i strzepnęłam niewidzialny pyłek z moich ud. Harry zamknął samochód i po okrążeniu auta, stanął koło mnie. Całe szczęście trochę się ociepliło, toteż żadne z nas nie dygotało z zimna.
- Chodź, idziemy – powiedział przyjaciel i ruszył w stronę domniemanego wejścia, gdyż kłębiła się tam naprawdę spora liczba ludzi. Hazz na chwilę odwrócił z wyciągniętymi przed siebie kluczykami w celu zamknięcia samochodu, przy okazji spoglądając na mnie z zaskoczeniem, gdyż ja wciąż stałam tam, gdzie wcześniej. Moje nogi nagle wypowiedziały mi posłuszeństwo i nie miały w ogóle zamiaru zacząć maszerować za chłopakiem.
- Dev, okay? – zaniepokoił się Harry i przystanął.
- Pewnie – odpowiedziałam niemrawo i całą siłą woli zmusiłam się do zrobienia kroku przed siebie. Przecież nie było czego się bać, prawda? Powoli popadałam w paranoję.
Zrównałam się z  Harrym i ramię w ramię szliśmy w kierunku drzwi do klubu. Im bliżej podchodziliśmy, tym budynek robił na mnie coraz większe wrażenie. Surowa, minimalistyczna architektura, achromatyczne barwy i gigantyczne rozmiary potrafiły wzbudzić dreszcz na karku. Widząc kłębiące się tłumy przed dwuskrzydłowymi drzwiami z cieniutkiego szkła, zawróciło mi się w głowie. Muskularni ochroniarze starali się zachować jako taki ład i ujarzmić grupę weekendowych imprezowiczów, dlatego każdy do środka wpuszczany był pojedynczo i należało ustawić się w zawiłej kolejce. Zajęliśmy miejsce na, jak nam się przynajmniej zdawało, jej końcu, a ja zaczęłam się przyglądać pozostałym czekającym. Stali w niej już lekko podpici studenci, pewnie będący już na ętej imprezie tego wieczoru, starsi faceci rozglądający się za jakimś dogodnym obiektem flirtu oraz dziewczyny w niebotycznie wysokich szpilkach, opinających na się tyłku spódniczkach i krwistoczerwonych ustach. Przy tych ostatnich czułam się trochę szaro w mojej bawełnianej czarnej sukience i krótkich bordowych conversach, ale na pewno lepiej, niż gdybym sama miała się tak ubrać.
Harry za to prezentował się wyjątkowo dobrze – w obcisłych jasnych jeansach, szarym T-shircie i skórzanej kurtce odwróciłaby się za nim niejedna z przybyłych. Albo nawet nie odwróciłaby się a odwracała się, co zauważyłam z nieprzyjemnym ukłuciem gdzieś w środku. Nie umiałam rozpoznać, co ono oznaczało, ale założyłam, że to pewnie kolejna oznaka mojej ostatnio nabytej paranoi.
Po około piętnastu minutach zaczęliśmy zbliżać się ku wejściu. Harry wpuścił mnie przed siebie, tak żeby nie zgubił mnie gdzieś w tłumie za sobą. Przy wielkich facetach pilnujących wejścia poczułam się jak nic nieznaczące piórko. Kiedy w końcu udało mi się dostać do środka o mało nie zakrztusiłam się od nagłej zmiany świeżego, rześkiego wieczornego powietrza na duchotę zmieszaną z dymem, potem i drażniącymi perfumami. Już podskoczył mi wewnętrzny poziom paniki, kiedy poczułam na plecach dużą dłoń szatyna.
- Już jestem! – krzyknął mi do ucha i uśmiechnął się uroczo. W głośnikach właśnie rozbrzmiewało Pour It Up Rihanny podkręcone na maksymalną głośność, także inna forma komunikacji była niemożliwa. – Chodź!
Wziął mnie za rękę i pociągnął za jedną z grubych, grafitowych kolumn, za którą, jak się okazało, na obniżeniu poziomu podłogi znajdował się parkiet wyłożony lustrzanymi płytkami. Całość wyglądała tak niesamowicie, setki wirujących w rytm muzyki ciał, odbijających się w lustrach pod nimi, przytłumione światło pochodzące z oszklonych ścian i dziesiątki reflektorów przymocowanych z każdej strony, że mimowolnie otworzyłam usta z oszołomienia. Harry zaprowadził nas na skraj tańczących i przyciągnął do siebie. Nerwowo wciągnęłam powietrze, kiedy złapał mnie w pasie, przycisnął wargi do mojego ucha i usłyszałam:
- No, to dobrej zabawy!
Zaraz potem zostałam obdarzona jego cudownych uśmiechem. Zaczęłam się powoli uspokajać, a przyśpieszony rytm mojego serca wracał do normy. Kiwałam się tak jak pozostali w rytm muzyki, a przez moje ciało przechodziła przyjemna energia. Po około sześciu piosenkach Harry ponownie zbliżył swoje usta do mojego ucha:
- Idę do baru po coś do picia! Nie ruszaj się stąd, okay?!
Kiwnęłam mu głową na znak, że rozumiem i już po chwili obserwowałam jego oddalającą się, smukłą sylwetkę. Pewnie powinnam się bardziej przejmować, że właśnie zostawiał mnie samą wśród tłumu obcych ludzi, ale dudniąca muzyka i wszechobecny dym działały na mnie odurzająco. Dalej do rytmu poruszałam ciałem, gdy kątem oka zobaczyłam coś, co zaniepokoiło mnie do tego stopnia, że raptownie stanęłam wyprostowana.
Odwróciłam się całym ciałem w tamtą stronę, a moje oczy otworzyły się z przerażenia. O kolumnę oddaloną może o trochę mniej niż sto metrów opierał się nie kto inny, jak Zayn Malik.
Nasze zdziwione spojrzenia skrzyżowały się w tym samym momencie, a przez moje ciało jakby przebiegła błyskawica. On najwyraźniej także kompletnie mnie się tu nie spodziewał, ponieważ uniósł wysoko swoje gęste brwi. Na sekundę nieruchomiał tak samo jak ja, lecz szybko oprzytomniał i zaczął iść w moją stronę. Moje serce zaczęło galopować w takim tempie, że aż oddech uwiązł mi w gardle. Zayn poruszał się zwinnie i zgrabnie, ale w połączeniu z jego drapieżnym wzrokiem sprawiał wrażenie głodnej, nieoswojonej pantery.
- Co ty tu do jasnej cholery robisz?! – Malik złapał mnie mocno za ramię i wykrzyknął do ucha. Nagły przypływ wściekłości w odpowiedzi na jego zachowanie odblokował w magiczny sposób moją zdolność do poruszania ustami.
- Co ja tu robię?! Co ty tu robisz! Śledzisz mnie czy co?! Bo innego wytłumaczenia nie widzę!
- Co ty do kurwy wyprawiasz?! Ostatnio o mało cię nie zgwałcili, a ty chodzisz sobie po klubach?!
Na jego słowa wszystkie koszmary ostatnich tygodni ożyły, a w moich oczach stanęły łzy. Podniosłam dłoń i mocno się zamachnęłam, w celu wymierzenia mu porządnego policzka, ale złapał ją dziesięć centymetrów od swojej twarzy.
Nie mogłam uwierzyć, że był na tyle bezczelny, by coś takiego mi powiedzieć. Przez ostatnie tygodnie potrafiłam zadręczać się całymi godzinami, siedzieć otumaniona i wpadać w panikę przy byle jakiej okazji, a kiedy próbowałam w końcu zacząć normalnie funkcjonować, on wypominał mi całe zdarzenie w najbardziej bezpośredni sposób i jasno dawał do zrozumienia o mojej nieodpowiedzialności.
Wyswobodziłam rękę z jego uścisku, a on mierzył mnie gniewnym spojrzeniem.
- Nie dawaj mi powodów, bym zmienił o tobie zdanie! Idziemy! – warknął i pociągnął mnie w stronę wyjścia.

Zayn’s POV
- Co ty wyprawiasz?! Puść mnie! – przez otaczający nas hałas dobiegł mnie jej szczebiot. Wciąż niedowierzałem, jak mogła być tak nierozsądna i pojawić się tu dzisiaj. Założę się, że przyszła z tym swoim głupawym przyjacielem, gówno o życiu wiedzącym. Czy ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy, w jakie niebezpieczeństwo się wpakowała?!
Oczywiście, że nie. Przecież ciężar tej wiedzy musiałem nosić sam, a ona, niczego nie świadoma, uważała przyjście na imprezę za całkowicie normalne. I pewnie mogłaby spokojnie tak uważać, gdyby nie moja osoba, przez co dręczyły mnie wyrzuty sumienia.
Starałem się ignorować fakt, jak bardzo chciałem na nią spojrzeć , jej głośne protesty i próby oporu i dalej wytrwale podążałem do drzwi.
Kiwnąłem głową znajomemu ochroniarzowi przy wyjściu, Steve’owi, który puścił nas poza kolejką. Plus wyjścia na zewnątrz stanowiła euforia moich płuc, które nareszcie miały czym oddychać, jednak minus tego prezentował się gorzej – marudzenie dziewczyny było teraz lepiej słychać. Skręciłem w najbliższą ślepą uliczkę i pchnąłem ją na ścianę.
Dev, mimo wyraźnie przestraszonego wzroku, zaczęła swój gniewny wywód. Przez jedną, niekończącą się chwilę zrobiło mi się jej niewymownie szkoda.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że kim ty jesteś?! Że możesz tak po prostu wyprowadzać mnie sobie siłą z klubu i robić, co ci się żywnie podoba?! Chyba zwariowałeś! Nie rozumiem, czego ty w ogóle ode mnie chcesz! Nudzi ci się czy o co w tym wszystkim chodzi?! Z ciebie jest taki straszny dupek, że… - Nie dałem jej dokończyć i zbliżyłem się do niej jednym krokiem. Zasłoniłem jej usta swoją dłonią i pochyliłem tak, by jeszcze bardziej zmniejszyć dzielący nad odstęp. Oddech dziewczyny wyraźnie przyspieszył, ale nie wiedziałem, czy ze względu na mnie, czy przez to, że była przerażona.
- Posłuchaj – wyszeptałem – Ze wszystkich sił starałem się ostatnio cię unikać. Nie rozmawiałem z tobą, nie zbliżałem się do ciebie, a tej pokręconej babie ze szkoły wciskałem, że troskliwie się mną opiekujesz. Robiłem wszystko byś, do cholery, była bezpieczna. Ale nie ułatwiasz mi tego, pakując się na imprezę, w której właśnie uczestniczy jedna czwarta mieszkańców miasta. Nie wiesz wszystkiego, okay? Ale zakoduj sobie, że nie jestem twoim wrogiem, chcę dla ciebie jak najlepiej.
Ucichłem i wpatrywałem się w jej oczy, a kiedy upewniłem się, że nie zacznie znowu krzyczeć, zabrałem rękę z jej ust, ale nie odsunąłem się.
Stała naprzeciwko mnie i zbierała się w sobie, by coś odpowiedzieć.
- A co… C-co mi grozi? – wydukała bez tchu.
Podniosłem ponownie dłoń, która zawisła na chwilę w powietrzu, bo nie byłem przekonany, czy mogłem zrobić to, co chciałem.
Ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy, jak piękna była. Gęste kasztanowe włosy, idealnie dopasowane do piwnych oczu okolonych wachlarzem długich rzęs, zgrabny, prosty nos i kształtne usta. Kiedy stała przede mną w tej czarnej sukience z głębszym dekoltem odsłaniającym jej idealnych proporcji ciało, miałem trudności z koncentracją. Ale to oczy… To jej oczy, z których biła inteligencja, zawsze mnie tak fascynowały, bo kiedy przy niej stałem, nie opuszczało mnie uczucie przeszywania na wskroś. I gdybym tylko mógł, pewnie bym jej nie opuszczał ani na krok.
Podejmując ryzyko, przesunąłem delikatnie palcem wskazującym i środkowym od jej skroni aż do podbródka.
- Jeśli nie będę się koło ciebie kręcić, to nic. Po prostu uważaj na siebie i jeszcze przez jakiś czas nie pakuj się w żadne nierozsądne sytuacje, tym bardziej bez ochrony, dobrze? Wtedy nic ci nie będzie – odpowiedziałem równie cicho jak ona, a w klatce piersiowej czułem dziwny ciężar. Przez moją dłoń, wciąż trzymającą ją za podbródek, przebiegło tajemnicze wyładowanie i wyraźnie rozpoznałem, że atmosfera między nami zrobiła się napięta do granic możliwości. Dev intensywnie wpatrywała się w moje oczy, ale wtedy zabrałem swoją rękę i spuściłem wzrok. W tym momencie wszystko czmychnęło jak przekłuta bańka mydlana.

- Chodź, zawiozę cię do domu.

czwartek, 26 marca 2015

sad news

Przepraszam, że mnie tutaj tak długo nie było. Ten post nie ma na celu jakichkolwiek głupich wytłumaczeń. W związku z wiadomych przyczyn, bo nawet napisanie tego jest dla mnie za trudne, chciałabym tylko oznajmić, że fanfiction będzie kontynuowane, z Zaynem w roli głównej, a następny rozdział pojawi się w okolicach kwietnia.
A teraz przykro mi, ale naprawdę jestem zniszczona.

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 8.

Kolejne dni bezwiednie przeciekały mi między palcami – szybko i monotonnie. Pobudka, wyjazd do szkoły, zajęcia, powrót, praca domowa, telefoniczne rozmowy z Harrym pod kołdrą. W weekendy nadrabianie zaległości w pracach domowych, ewentualnie jakiś film, i nauka, nauka, nauka. Powoli ciężki oddech stresu na karku uświadamiał mi, jak bardzo liceum to trudna i wyczerpująca sprawa.
Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że gubiąc się w rachubie obowiązków i zajęć, moje z pozoru błahe problemy i niepotrzebne myśli znikną. Chciałam zapomnieć o – jak to nazywałam – „przykrym incydencie” z opustoszałej alei, o moim pociągającym, niespodziewanym bohaterze, o naszej zawiłej relacji; i skupić na rzeczach ważnych, takich jak szkoła, rodzina, czy Harry. Na pierwszy rzut oka mi się to udawało – przecież nie zajmowałam się niczym innym poza nimi. Nie szukałam kontaktu z Zaynem, nie zadręczałam się wydarzeniami koło magazynów i nie wybuchałam przez to nagle płaczem – ale udawało mi się to tylko fizycznie. Mentalnie nie wyglądało to tak pięknie, biorąc pod uwagę fakt, że podczas oglądania nowego hitu kinowego ściągniętego po piracku bez uprzedzenia w moich myślach pojawiał się nieskazitelny uśmiech Zayna, a spoglądając na balkon wieczorem w pół-śnie, pół-jawie, przed oczami stawały mi kocie ruchy mulata podczas skoku z okna. O tym, że potrafiłam obudzić się w środku nocy z tym samym uczuciem paniki jak w pamiętnej uliczce, wolałam nawet nie wspominać.
Ale każde wspomnienie „przykrego incydentu” kończyło się mimowolnie myśleniem o Zaynie. Wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Kwestia, że jego uroda była paraliżująca, była oczywista. I to o tyle, że miałam pewność, że nie sprzeczałaby się ze mną żadna dziewczyna w szkole, nawet nauczycielka czy wicedyrektorka. Ale sposób, w jaki się wobec mnie zachowywał… Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Intrygujący za pierwszym spotkaniem, uroczy za drugim, palant za trzecim. Palant za czwartym. Bohater za piątym. Na końcu z powrotem wróciliśmy do sylwetki odpychającego Zayna. Ostatnio chyba zawarliśmy jakiś niemówiony pakt dotyczący trzymania się na dystans. To znaczy jasne, widywałam go na korytarzu, ale on ani myślał choćby spojrzeć w moją stronę, co dopiero  mówić o zagadaniu, więc nie pozostawałam mu dłużna. I takim sposobem przeżywaliśmy swoje ciche dni. Nie wiedziałam, czy tak już pozostanie i nie wiedziałam, czy mi z tym dobrze czy źle.
Sprawa wyglądałaby o wiele prościej, gdyby nie pewna bardzo uciążliwa przeszkoda. A mianowicie chodzi o to, jak bardzo mnie jego osoba pociągała. Och, nie myślcie sobie, że łatwo mi było się do tego przyznać. Nawet przed sobą kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale w końcu zadałam sobie pytanie, jaki sens był w oszukiwaniu samej siebie. Uświadomienie sobie tej prawdy obkupione było godzinami rozkojarzenia i łapania się na niepożądanych myślach. Ale prawda, mimo że bolesna, była taka a nie inna. Wokół Zayna zapętlone były jakieś tajemnice, którą jedną z nich był sam jego charakter. Jego nieodgadnione pobudki, przeczące sobie czyny czy nawet pewna dzikość w wyglądzie – może to mnie tak intrygowało. W każdym bądź razie większość komórek w moim ciele krzyczało wyraźnie „Uciekaj! Nie zbliżaj się!”, ale ta mniejsza część trwała w tej fascynacji i nie chciała odpuścić, napawając mnie przy tym samym przerażeniem. Przerażeniem, że mogę go polubić za bardzo.
***
Minęła połowa października i dni robiły się coraz chłodniejsze. Mimo piątkowego popołudnia siedziałam owinięta tak skrzętnie kocem, że każda próba wydostania się zapewne zakończyłaby się efektownym upadkiem. Niebo pełne chmur i smagający po twarzy wiatr jakoś mnie nie przekonywały do wyjścia z domu. Taka pogoda tylko mnie jeszcze bardziej rozleniwiała, więc po powrocie ze szkoły do jak zwykle pustego domu zrzuciłam buty i płaszcz i pognałam na górę prosto do swojego pokoju. Zrzuciłam plecak z ramion, przebrałam się w wygodne dresy i skończyło się na tym, że poległam na moim stosie z tysięcy poduszek, na zmianę przewijając bezmyślnie Tumblra i tweetując. W tle leciało „X” Eda Sheerana, na stoliku paliła się przyjemnie pachnąca wanilią świeczka: moje życie społeczne na razie zeszło na dalszy plan. Na chwilę przerwałam moje pracochłonne zajęcie i ogarnęłam wzrokiem moją sypialnię. Łóżko, na którym obecnie siedziałam, znajdowało się w prawym kącie pokoju. Klasyczne, proste, białe, z prostokątną ramą owiniętą jasnożółtymi lampkami. Biała pościel w mikroskopijne różowe kwiatki, szara narzuta, no i słynne poduchy: w kropki, kratkę, z cekinami, haftowane, jedna nawet z wizerunkiem jednorożca. Wcale nie przesadzałam, gdy wspomniałam o ich ilości – ich naprawdę było mnóstwo i jeszcze trochę. Całość, czyli kołdra, kocyk i te sprawy, aktualnie leżała trochę zmaltretowana, oczywiście z mojej winy. Koło łóżka stała szafka nocna z dwoma świecznikami z Ikei i ramką ze zdjęciem z wakacji rodzinnych w Hiszpanii, tak na marginesie zawalona także moimi ostatnio wypożyczonymi książkami z biblioteki. Dalej było biurko już kompletnie przytłoczone moimi notatkami, kserówkami i zeszytami, do pary z lusterkiem i rozsypanymi po całym meblu kosmetykami. O krześle wstyd wspominać, bo leciutko się zgubiło pod stosem moich ubrań, natomiast wieszak świecił pustkami, no bo co, wszystko znalazło się na krześle. Biały dywan nabrał leciutkiej różowej poświaty, po tym jak rozsypał mi się róż, a ja jeszcze nic z nim nie zrobiłam, a ściany w kolorze ecru ładnie się prezentowały w towarzystwie zwiędniętych kwiatków na parapecie. Byłam dumna ze swojego pokoju, szczególnie że po przeprowadzce rodzice pozwolili mi go w pełni samodzielnie urządzić, od wyboru mebli po kolor pudełka chusteczek. Ale bez dwóch zdań powinnam w nim posprzątać, póki jeszcze miałam szansę, bo nie weszła do niego mama i nie unicestwiła mnie na dobre, ale jedyne, na co było mnie stać, to głębokie westchnięcie i powrócenie do gapienia się w ekran MacBooka.
Usłyszałam ćwierkot i dopiero po dłuższym momencie zorientowałam się, że dźwięk dobiegł z mojej komórki. Niezadowolona odłożyłam laptopa z kolan i sięgnęłam ręką do szafki nocnej. Wiadomość od Harry’ego.
„Hej, stoję na dole i nie miałbym nic przeciwko, gdybyś zeszła i otworzyła mi drzwi, bo zaraz mnie zwieje do sąsiadów i skończę, pilnując ich czteroletniej smarkatej córeczki. H.”
Uśmiechałam się do ekranu jeszcze przed doczytaniem do końca SMS-a. Trochę się jednak zdziwiłam. Co ten głupek tu robił? Nie miał siedzieć nad projektem o Szekspirze?
Ku wielkiej radości moja koordynacja ruchowa mnie nie zawiodła i udało mi się wstać z łóżka bez druzgocącego upadku, więc w moich puchatych antypoślizgowych skarpetkach, kremowych spodniach dresowych i już lekko spranym białym T-shircie pognałam na dół do korytarza. Harry należał do nielicznego grona wybrańców, przy których nie krępowało mnie wyglądanie jak kompletny lump. Odkluczyłam drzwi i nie zdążyłam się z szatynem nawet przywitać, bo wtargnął do domu, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. Zdążyłam zamknąć drzwi, gdy odwrócił się w moją stronę i z nosem w szaliku wydukał:
- Zimno. Kobieto. Herbaty. Błagam.
Roześmiałam się i odwinęłam mu szalik z szyi.
- Może byś teraz zaczął mówić, bo z tym szalikiem było cię trochę zbyt wyraźnie słychać – rzuciłam z kpiącym uśmieszkiem.
- Jasne, żartuj sobie, żartuj, ja sobie tu zamarznę, bałwany na korytarzach to podobno ostatni krzyk mody – wciąż zrzędził chłopak podczas zdejmowania kurtki. Zdążyłam już przejść do kuchni i wstawić wodę na herbatę, wedle życzenia przyjaciela. Harry z zaczerwienionym nosem wpadł zaraz za mną i usiadł na stołku przy wyspie kuchennej, chowając dłonie między uda, żeby je rozgrzać.
- Co się stało z twoim projektem? Chciałam sobie w końcu troszkę od ciebie odpocząć, a tu proszę – rzekłam do niego odwrócona plecami, bo szukałam po szafkach ciasteczek z czekoladą, których jeszcze parę powinno zostać. Oczywiście tylko żartowałam, i Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie sprawdzałaś zastępstw? Harvey nie ma przez cały tydzień, więc stwierdziłem, że zdecydowanie nie mam siły, żeby dzisiaj się do tego brać.
- Czekaj, nic nie mów. Gemma sprowadziła koleżanki, toteż postanowiłeś szukać u mnie schronienia. Tak? – Postawiłam przed nim kubek z parującym napojem, a sama wyjęłam sobie z lodówki mleko czekoladowe. Ciasteczek niestety nie znalazłam, więc Hazz musiał obejść się smakiem.
- Och, dziewczyny, dziewczyny. Czy wy musicie tak piszczeć? – Spojrzał na mnie z bolejącą miną, na co pstryknęłam go w ramię.
- Au! – krzyknął Harry.
- Widzisz? Teraz ty piszczysz – powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko. Styles rzucił mi groźne spojrzenie, ale zaraz się rozchmurzył.
- Okay, to jakie plany na ten wieczór? – zapytał, a ja bawiłam się w tym czasie łyżeczką, którą zamieszał wcześniej herbatę.
- Jak to jakie? „Gwiazd naszych wina” i popcorn maślany? – Gdy zerknęłam na niego, minę miał śmiertelnie poważną, aż lekko podskoczyłam na stołku.
- O nie. Nie, nie, nie. Nie przeleżymy kolejnego wieczoru pod kołdrą. Nie ma mowy. Dzisiaj otwierają ten nowy klub na północnych przedmieściach. Czas w końcu trochę odreagować.
Patrzyłam się na niego jak na wariata i zastanawiałam się, w którym momencie w ciągu ostatnich paru dni mój przyjaciel postradał rozum.
- Harry, właśnie wróciłeś z dworu ledwo żywy i wpadasz na takie głupie pomysły jak wyjście do klubu?
- Och, daj spokój. Dopiero popołudnie, zdążysz jeszcze śmiało odprawić te wszystkie babskie czary, kremy bebe czy co tam…
- Kremy BB, idioto – poprawiłam go, tłumiąc śmiech.
- Nieważne! Póki tego nie używam, wszystko jest okay. W każdym bądź razie wyszykujesz się, potem wpadniemy do mnie, wezmę prysznic, podkradnę kluczyki do pewnego Forda… Ej, nie patrz się tak na mnie. Gemma i tak zostaje w domu, nie zauważy. Obiecuję, że wyjdziemy o przyzwoitej porze i odstawię cię bezpiecznie do domu – skończył Harry z ręką na sercu. Nadal przyglądałam mu się cynicznie i nie podobał mi się ten pomysł. Szatyn pochylił się nad stołem i spojrzał mi prosto w oczy.
- Dev, nie będziemy mieć kłopotów, moich rodziców nie ma w domu, twoja mama wyjechała… Przysięgam, że nic ci się złego nie stanie, w porządku? Będziesz tam ze mną, nie pozwolę nikomu cię tknąć.
Wpatrywałam się w jego oczy i próbowałam podjąć decyzję, aż chłopak uśmiechnął się krzepiąco. Tak właściwie, to czemu nie? Byłam pewna, że Harry nie dopuści, żeby stała mi się jakakolwiek krzywda. I chciałam w końcu naprawdę oderwać się od uporczywych myśli i obrazów w mojej głowie. Jego rodzice wyjechali na ślub znajomych, moja mama w delegację. Czemu nie?

- Okay.

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 7.

BARDZO WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM.
___________________________________
Zayn's POV
Powietrze było aż gęste od dymu papierosowego. Nienawidzę fajek.
Siedziałem na tym twardym stołku w tej spapranej spelunie wystarczająco długo, żeby zdążył rozboleć mnie tyłek. A tego chuja nadal nie było. Nie dość, że to dzięki niemu musiałem się męczyć w tym patologicznym miejscu, to jeszcze kazał na siebie czekać.
Barman za kontuarem, Dave, krzątał się od, mimo białego dnia, nieźle podpitych już gości do półek po kolejne butelki whisky i wódki. Patrzyłem na tych typów i aż ręce świerzbiły mnie od odrazy, jaką wobec nich czułem. Oni natomiast albo nie zwracali na mnie uwagi, albo nie chcieli jej zwracać. W każdym bądź razie ignorowali moje natarczywe spojrzenie. Skupiali się na swoich co jakiś czas pustoszejących kieliszkach. Nie rozmawiali, podsuwałbym możliwość, że może nie było już ich stać na nic poza bełkotem. Jednakże w tej zapuszczonej melinie nie było wcale cicho. W starym telewizorze na ścianie leciał akurat jakiś mecz, więc entuzjaści piłki nożnej raz po raz wydawali albo okrzyki zadowolenia, albo porządnego wkurwienia. Z tyłu, w lewym rogu knajpy dwóch gości kłóciło się już od dłuższego czasu, chyba nawet byli już bliscy bójki, ale nikt specjalnie nie zwracał na to uwagi. Każdy miał tutaj własne problemy. Widzicie, moi mili, ludzie przebywający w takich miejscach dzielą się na dwa typy: ci, którym życie się zawaliło, i ci, którym do tego blisko, ale nie zdają sobie jeszcze z tego sprawy.
No i jestem jeszcze ja.
Jestem jeszcze ja, już tak poirytowany siedzeniem w tym miejscu zarażonym ludzką porażką, że najchętniej rozbiłbym własny, niczym do tej pory niezapełniony kieliszek, o łeb jakiegoś do tego stopnia upitego gościa, że pewnie to szkło wziąłby za smagnięcie muchy.
Także ten.
Nareszcie z odległego o parę metrów końca baru rozległ się zmanierowany już dzwoneczek oznajmujący przyjście kolejnego klienta. Przez drzwi przeszedł średniego wzrostu świński blondyn w prostych jeansach i za dużej bluzie z kapturem.
Tak, proszę państwa, swój cenny czas marnowałem na aż tak żałosnego typa. Chyba udzieliło mi się to miejsce.
Wyżej wspomniany kolega to Patric Marshall, któremu od zawsze wydawało się, że może sobie ze mną pogrywać. Czasami aż mi się robiło żal na jego naiwność. Zaraz potem mi przechodziło.
Patric zaprosił mnie, bo jak twierdził „musi ze mną porozmawiać na pewien bardzo ważny temat”, argumentując, że jeśli się nie stawię, to potem będę żałował. Zjawiłem się raczej kierowany ciekawością i brakiem lepszego zajęcia, niż obawą przed czymkolwiek z nim związanym. Zresztą zaczynałem tego żałować, bo już bolał mnie nie tylko tyłek, ale i łokieć od podpierania brody na twardym blacie.
Dopiero kiedy stanął przede mną, spostrzegłem, że nie przyszedł sam: zabrał ze sobą jakichś swoich dwóch śmiesznych koleżków, wyższych od niego i bardziej umięśnionych, ale pewnie jeszcze bardziej tępych, skoro w ogóle się z nim pokazywali. Zapewne chciał zapewnić sobie prowizoryczną ochronę. Czyżbym był aż tak przerażający? To najdziwaczniej wyrażony komplement, jaki w życiu dostałem.
- Nieprofesjonalnie się tak spóźniać, blondasku – zwróciłem się do niego wciąż nie przestając się podpierać na łokciu.
- Malik, jak zwykle w nastroju do żartów – odpowiedział Patric siadając na stołku naprzeciwko mnie, podczas gdy jego bodyguardzi wybrali sobie stoliczek umiejscowiony niedaleko, jednak w takiej odległości, by nie móc usłyszeć niczego o czym byśmy rozmawiali.
- Szczerze mówiąc, to przyszedłem tutaj dla jakiejś rozrywki, a ty każesz mi umierać z nudów – rzekłem i westchnąłem sugerująco.
- Zapewniam cię, że zaraz będziesz śpiewać inaczej. – Patric odwrócił się w stronę kontuaru i rozejrzał się za barmanem. Dave po ponownym napełnieniu kieliszka jakiegoś faceta z poplątaną brodą podszedł do nas z pytaniem:
- To co zwykle, panie Marshall?
Ledwo mi się udało nie wybuchnąć śmiechem, słysząc to. Oczywiście wiedziałem, że Dave do każdego zwracał się na „pan”, żeby uniknąć problemów, ale chyba będąc na jego miejscu dla Patrica robiłbym wyjątek. Ta ciota zasługiwała co najwyżej na zwrot per „pani”.
Chłopak kiwnął głową, więc Dave sięgnął po jakąś tam wódkę, nalał Patricowi do szklanki, a następnie odszedł na chwilę i wrócił z sokiem z limonki. Naprawdę z trudem siedziałem na tym stołku. Co miało być następne? Redd’s?
- Okay, to może wyjawisz mi wreszcie, co miało być na tyle ciekawe, żebym raczył cię w ogóle obrzucić spojrzeniem? – spytałem, powoli się już niecierpliwiąc.
- No więc Malik. Po pierwsze – wróciłeś – zauważył blondyn, przyglądając mi się z uwagą.
- Tak, wróciłem – potwierdziłem, w międzyczasie obracając między palcami podkładkę pod kubek zwiniętą z blatu.
- Dlaczego?
- Chyba się nie oszukujesz, że ci powiem? – zerknąłem na niego mimochodem i uśmiechnąłem się pobłażliwie.
- W porządku, omińmy ten temat póki co i może przejdźmy do sedna.
- W końcu dobrze pieprzysz, Marshall. – Pokiwałem głową z uznaniem i skoncentrowałem na nim wzrok. Patric schylił się do takiej pozycji, że podpierał się teraz łokciami na kolanach, i stykał i rozłączał bez przerwy koniuszki palców.
- Mam dla ciebie propozycję. Pamiętasz na pewno, jak kiedyś porządnie uratowałem ci dupę, co? Gdyby nie ja, szczęśliwie by się to dla ciebie nie skończyło. Jesteś mi coś winien. A tak się składa, że organizuję kolejną akcję i potrzebuję ludzi – wyrecytował ściszonym głosem, przyglądając mi się z oczekiwaniem.
Przez chwilę wpatrywałem się w niego z nadzieją, że zaraz wybuchnie śmiechem i rzuci jakiś tekst w stylu „Ha, tak poważnie to masz pożyczyć dychę?”, ale nic takiego nie miało miejsca. Zacząłem się śmiać, i śmiałem się tak długo, aż ten świński blondyn nabrał naprawdę głupiego, zdezorientowanego wyrazy twarzy. W końcu ucichłem i spojrzałem mu w oczy.
- Nie ma mowy. – Po czym wstałem i nadal z uśmiechem na ustach skierowałem się w stronę wyjścia. Dwóch osiłków przybyłych z Patriciem już chciało wstawać zaalarmowanych moim odejściem, ale ich „szef” zatrzymał ich lekkim skinieniem ręki, po czym rzucił głośno:
- Przykro mi, że rezygnujesz, Zayn. Tej twojej dziewczynce na pewno też będzie przykro, kiedy się do niej dobiorę.
Zatrzymałem się w pół kroku na te słowa. W środku zmroziło mnie tak bardzo, by po chwili zawrzeć ogniem piekielnym. Odwróciłem się powoli i siląc się na spokój, zapytałem:
- O czym ty, do kurwy, mówisz?
Patric uśmiechnął się z wyższością.
- Och, nie udawaj. Mały Zaynie się zakochał? Chyba nie chciałbyś, żeby stała jej się krzywda?
Skrzyżowałem ramiona na piersi i z nonszalancką miną rzekłem:
- Jesteś naprawdę odrażającą kreaturą, Patric, i zawsze nią byłeś.
Marshall rozzłoszczony moimi słowami dopił swój drink i wstał ze stołka, przy okazji przywołując swoich koleżków. Nadal stałem tam, gdzie stałem, kiedy oni wychodzili z baru. Kiedy blondas przechodził koło mnie, usłyszałem jeszcze tylko:

- Lepiej się szybko zastanów, bo dobrze to to się nie skończy.
___________________________________
Okay, po pierwsze bardzo przepraszam, że nie było mnie jakiś okres, ale szkoła pochłania w moim przypadku naprawdę sporo czasu i czasem ciężko mi wszystko pogodzić. Aczkolwiek w końcu przyszedł czas na moją przerwę, to znaczy od poniedziałku moje województwo zaczyna ferie. Co jest dobrą dla Was wiadomością, mam w planach przez ten czas napisać co najmniej kilka rozdziałów, by móc je regularnie potem dodawać. Bang!
Drugą sprawą jest to, że naprawdę strasznie się cieszę, że ktoś tę moją pisaninę w ogóle komentuje, więc oby tak dalej. Lecz niestety w tę grę wchodzi także ambicja, więc mam do was prośbę: jeśli ktokolwiek ma tak dobre serduszko i mu zależy, to może to fanfiction trochę zareklamować wśród swoich znajomych, czy na Twitterze, czy gdziekolwiek indziej. Ja osobiście robię co mogę, ale nadal trochę mozolnie to idzie. Miejmy jednak nadzieję, że będzie tylko lepiej!
Trzecią sprawą jest to, że z racji właśnie nadal małego zainteresowania dodałam tę historię także na Wattpadzie. "Dawna" więc możecie przeczytać także tutaj: http://www.wattpad.com/102111467-dawn-zayn-malik-fanfiction-wstęp-od-autorki
Czwartą sprawą, o której nawet nie śmiem śnić jest to, że jeśli ktokolwiek miałby ochotę wyrazić swoją opinię na Twitterze, to może tweetować z hashtagiem #DAWNpl
Piątą sprawą jest to, że jestem cała we łzach, ponieważ pamiętam, że przed moją przerwą rozdział drugi dodałam w dniu rozpoczęcia WWATour, a wczoraj był ich koncert w Melbourne OTRATour... im not okay, but just leave my alone
Chyba koniec tych spraw, bo trochę ich sporo, haha. Dziękuję każdemu, kto dotarł do końca tej notki i przypominam o komentarzach, buzi!

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 6.

Przepraszam za lekko spóźniony rozdział, ale koniec semestru i te sprawy, I hope you understand.
___________________________________
Stałam tam i zanosiłam się niekontrolowanym szlochem. Zayn przez moment stał bezradnie i nie wiedział, jak zareagować. Widocznie nie spodziewał się po mnie takiego zachowania. Lecz po chwili ocknął się i po wykonaniu zaledwie paru dużych kroków już stał przy mnie. Objął mnie ramionami i szeptał przy moim uchu uspokajające słowa, że już jest okay, że nic złego mi się nie stanie i jestem bezpieczna, a ja wciąż oszołomiona tym całym chorym incydentem, jaki miał miejsce, mu na to pozwalałam.
Jednak nie mogliśmy tak stać wiekami. Mój napastnik mógł w każdej chwili odzyskać przytomność albo, choć uznałam to za mniej prawdopodobne, skoro gdy wyłam o pomoc nikogo nie było, teoretycznie ktoś mógłby nas zobaczyć w tej niecodziennej sytuacji. Zayn chyba pomyślał o tym samym, bo gdy tylko trochę się opanowałam, odsunął się ode mnie i wyszeptał:
- Powinniśmy iść.
Przemknęła mi przez głowę myśl, czy nie należałoby zadzwonić na policję i tego zgłosić. Przecież zostałam zaatakowana, prawda? Lecz gdy podzieliłam się swoim spostrzeżeniem z Zaynem, ten spojrzał na mnie sceptycznie.
- Nie wydaję mi się, że to dobry pomysł. Dev, takie typy mają więcej na sumieniu i nigdy nie działają sami. Możesz narobić sobie tylko problemów. Najlepiej stąd odejść i dać spokój. Koleś i tak, mam nadzieję, już pożałował – brunet próbował mnie przekonać. W duchu w końcu przyznałam mu rację, tym bardziej, że moje ciało pragnęło o tym zapomnieć i pozbyć się jak najszybciej tego uczucia wstrętu, które je ogarniało.
- Odprowadzę cię – rzekł chłopak i wyciągnął ku mnie dłoń, zapewne myśląc, że idąc z nim za rękę będzie mi raźniej czy nie wiem. Jednakże ja pomału dochodziłam do siebie, a on mimo że nagle stał się moim bohaterem, nadal był Zaynem, więc bynajmniej nie zamierzałam skorzystać z jego propozycji. Wyminęłam go i powoli zaczęłam iść w kierunku, z którego przyszłam. Po paru sekundach usłyszałam kroki chłopaka, który do mnie podbiegł i teraz szedł ze mną ramię w ramię.
Byłam cała obolała i podrapana. Moje nogi krzyczały po wyczerpującym biegu, a bycia rzucanym przez kogoś na twardą ścianę także nie polecam do trenowania w domu. W mojej głowie uczucie ulgi mieszało się ze smutkiem, niepokojem i zdezorientowaniem. Może to głupie, ale cieszyłam się także, że używałam wodoodpornego tuszu, bo przy i tak już zaryczanej i opuchniętej twarzy przynamniej nie wyglądałam jak panda.
Gdy byliśmy u wylotu uliczki moje myśli zaczęły się całkowicie rozjaśniać.
- Co ty w ogóle tam robiłeś? – bez uprzedzenia przerwałam panującą między nami ciszę. Zayn przez chwilę uporczywie wpatrywał się przed siebie, a potem przelotnie obrzucił mnie spojrzeniem. Nie sprawiał wrażenia zachwyconego tym pytaniem.
- Chyba nie to jest najważniejsze – mruknął i najwyraźniej liczył, że uciął tym temat.
- Wyskoczyłeś z okna dokładnie nad nami, raczej mam prawo uważać to za dziwne – nie zamierzałam tak łatwo odpuszczać.
- Kobieto, ledwo wyszłaś z szoku i już wracasz do swojego uciążliwego sposobu bycia. Kręciłem się tam, bo miałem taką potrzebę, potem usłyszałem twoje krzyki, więc wspiąłem się na to okno. To wcale nie jest takie dziwne – odparł odrobinę rozdrażniony. Miły Zayn poszedł się najwyraźniej pieprzyć.
Uznałam, że i tak się niczego więcej od niego nie dowiem, więc resztę drogi przeszliśmy w ciszy.
Nie miałam zamiaru wracać do domu. Tam byli moi rodzice, a ja wyglądałam jak kupka nieszczęścia. Wcześniej zadecydowałam, że nie dowiedzą się o dzisiejszym zdarzeniu, bo do niczego na szczęście nie doszło, a oni zrobiliby z tego wielką sprawę, plus na pewno zaraz popędziliby na komisariat. A ja naprawdę chciałam po prostu wymazać ten moment z mojego życia i już nigdy więcej o nim nie wspominać. Postanowiłam, że pójdę do Harry’ego. To był chyba pierwszy raz, kiedy tak mocno odczuwałam potrzebę przebrania się w jakiś jego za duży sweter, schowania się pod jego kołdrą, na jego miękkim materacu, w jego granatowym pokoju i poczuć się jak w domu. Więc kiedy doszliśmy do miejsca, w którym do mnie idzie się prosto, a do Harry’ego skręca w lewo, ja skręciłam w lewo, i aż stanęłam w miejscu na słowa, które dotarły do moich uszu.
- Ty tam nie mieszkasz.
To wyrwało się chyba Zaynowi mimowolnie. Nie chciał tego powiedzieć na głos. Za późno się zreflektował. Poznałam to po tym, jak urwał końcówkę ostatniego wyrazu.
Powoli odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego groźnie.
- A ty skąd wiesz, gdzie mieszkam?
Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć. Jego mało zachęcająca mina wróciła na dobre. Po prostu tam stał i patrzył się w chodnik.
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – ponowiłam pytanie.
- Tak mi się powiedziało, okay? – rzucił ze złością. Przeżyłam dzisiaj ciężki dzień i na serio nie miałam najmniejszej ochoty użerać się jeszcze z nim.
- Wiesz, myślę, że już poradzę sobie sama. Nie musisz mnie dalej odprowadzać – wycedziłam. Uznałam jednak, że za to, co dzisiaj dla mnie zrobił, coś jestem mimo wszystko mu winna.
- Dziękuję za to, że mnie dzisiaj obroniłeś. Nie wyobrażam sobie, jak okropnie by się to potoczyło, gdyby nie ty. Dziękuję – powiedziałam cicho.
- Nie masz za co. Rzeczywiście, pora na mnie – odparł, posłał mi ostatnie spojrzenie i odszedł drogą, którą przyszliśmy.
Zayn był dziwny.
Moja głowa huczała. Za dużo myśli, za dużo wrażeń, za dużo wszystkiego. Do Harry’ego. Do Harry’ego.
Powtarzałam to w myślach jak mantrę, póki nie stanęłam pod drzwiami jego domu i nie nacisnęłam dzwonka.
Usłyszałam wrzask przyjaciela „Już idę!” i na dźwięk jego głosu w moich oczach stanęły łzy. Ten dzień był paskudny.
Harry otworzył mi drzwi ubrany w swoje szare dresy i biały podkoszulek. Na mój widok szeroko otworzył oczy ze zdumienia i strachu.
- Kochanie… Co się stało?
Po raz kolejny dzisiejszego dnia rozpłakałam się, i zaraz wtuliłam się w szatyna.
Styles mocno odwzajemnił uścisk i lekko nami kołysał. Zamknął nogą drzwi wejściowe i chyba jeszcze długo staliśmy w jego korytarzu. Miałam wrażenie, że już do końca życia będę płakać i te łzy nigdy się nie skończą.
Opowiedzenie mu wszystkiego ze szczegółami było trudne.
Wyjaśnienie, skąd tam się wziął Zayn, było jeszcze trudniejsze. W końcu sama niewiele z tego rozumiałam, więc mogłam powtórzyć mu jedynie to, co usłyszałam.
Siedzieliśmy u chłopaka w salonie, na jego wielkiej kanapie. Anne gdzieś wyszła, z czego byłam zadowolona, bo i ona nie musiała o niczym wiedzieć. Harry trzymał dłoń na moim kolanie i z zatroskanym wyrazem twarzy zadawał coraz to nowsze pytania.
- Dlaczego nie pójdziesz z tym na policję? Dev, wyobrażasz sobie, jaka mogła stać ci się krzywda? – Na jego twarzy malowała się złość.
- Nie chcę mieć problemów, Harry. Ledwo przypominam sobie twarz tego typa i nie mam najmniejszej ochoty sobie jej przypominać.
Zapanowało chwilowe milczenie. Przerwało je moje pytanie:
- Nie powiesz nikomu, prawda? Nie chcę, żeby dowiedzieli się o tym ani moi rodzice, ani twoi, ani nikt inny.
Chłopak westchnął ciężko.
- Oczywiście, że nikomu nie powiem, ale uważam, że postępujesz źle.
- Możemy iść do twojego pokoju? – Zerknęłam na chłopaka. W odpowiedzi kiwnął głową i wyciągnął ku mnie rękę. Tę chwyciłam bez wahania.
Harry mieszkał w średniej wielkości, dwupiętrowym domku jednorodzinnym, dwie ulice od mojego. Jego pokój to ta najmniejsza sypialnia na górze. Największą zajmowali Anne z ojczymem chłopaka, średnią jego siostra Gemma, a najmniejsza przypadła akurat mu. Weszliśmy więc po schodach i na górze oznajmiłam mu, że potrzebuję się wykąpać. Wzięłam od niego potrzebne rzeczy i poszłam do łazienki.
Zerkając w lustro, o mało się nie przewróciłam z rozpaczy. Stwierdzenie, że wyglądam koszmarnie, byłoby nawet nie niedopowiedzeniem, a kłamstwem. Wyglądałam gorzej. Posklejane łzami strąki zamiast włosów, opuchnięte powieki, opuchnięte policzki, tak czy siak rozmazany tusz, zaczerwienione oczy, popękane żyłki. Znowu miałam ochotę płakać. Może i nie istniał limit moich spóźnień, ale miałam nadzieję, że istniał limit łez.
Zrobiłam co mogłam, żeby doprowadzić się do porządku, zmyłam resztki makijażu, wzięłam prysznic, rozczesałam i spięłam włosy. Przebrałam się w czyste rzeczy. Nadal z trudem przychodziło mi pozbycie się uczucia wstrętu. Skoro teraz było tak silne, to jak dałabym radę, gdyby naprawdę zdarzyło się to, co miało się zdarzyć?
Przebrana w wyczekiwany sweter Harry’ego poczułam się minimalnie lepiej.
Wyszłam w końcu z łazienki i otworzyłam drzwi od sypialni przyjaciela. Siedział na krześle przy biurku i na mój widok od razu się wyprostował i przestał nerwowo bawić się rzemykową bransoletką na nadgarstku, która zresztą była ode mnie.
- Wszystko okay? – zapytał.
- Yhym – wymamrotałam. Położyłam swoje rzeczy na pufie koło drzwi i skubiąc rękaw swetra, poprosiłam:
- Położysz się ze mną?
Harry spojrzał lekko zdziwiony, ale natychmiast odparł:
- Jasne.
Byłam wykończona, i mimo, że ledwo co minęła osiemnasta, nie marzyłam o niczym innym tak bardzo, jak o śnie. Zgarnęłam czarną narzutę z łóżka i weszłam pod kołdrę. Po chwili poczułam, jak ktoś odgarnia kołdrę z drugiej strony i Harry przytulił mnie od tyłu, wsuwając jedną swoją rękę pod moją głowę, a drugą przerzucając przez mój bok. Pocałował mnie w kark i wyszeptał:
- Już jesteś bezpieczna.

Zasnęłam z tymi słowami w uszach, bez żadnego Zayna, pustych alejek, dresów i innych problemów.

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 5.

Rozdział jak na mnie wyjątkowo długi! Miłego czytania :)
___________________________________
- Fuck, fuck, fuck, fuck, fuck, fuck, FUUUUUUUCK! Nie mogę być kolejny raz spóźniona, nie mogę, nie mogę, nie mogę, nie mogę!
Truchtałam przez szkolny dziedziniec, mamrocząc pod nosem te i jeszcze gorsze rzeczy.
Nie pytajcie, jakim cudem znowu zaspałam. Sama nie wiem.
Dobrze, że tym razem nie była to plastyka, ale spóźnienie na angielski także mi się nie uśmiechało.
Dopadłam drzwi wejściowe do szkoły, o mało nie zabijając się o próg, i pognałam dalej korytarzem. Schody, kolejne schody, zakręt i byłam w piwnicy, czyli tam, gdzie znajdowała się moja szafka. Cała zziajana i na pewno czerwona jak pomidor zaczęłam macać kieszenie kurtki w poszukiwaniu kluczy. Pozbyłam się nakrycia, czapki, zrzuciłam torbę ze strojem na trening na ziemię i schyliłam się do szafki. Upchnęłam w niej pospiesznie to wszystko, wyprostowałam się i po zerknięciu w komórkę nawet rozbudziła się we mnie nadzieja, że być może zdążę na lekcję i nie dostanę kolejnego opieprzu. Wciąż zapatrzona w telefon skierowałam się w stronę wyjścia i nie zdążyłam postawić nawet więcej niż dwóch kroków, ponieważ ktoś zagrodził mi drogę.
Podniosłam głowę i gniewnie spojrzałam na niechcianą przeszkodę.
Nie byle jaką przeszkodę.
- Zejdź mi z drogi – powiedziałam rozdrażniona i próbowałam go wyminąć. Niestety, całym sobą tarasował mi wąskie przejście.
- O, jaka milutka – rzucił z przekąsem Zayn i oparł się o ścianę, nadal nie pozwalając mi przejść.
- Co do cholery? Spadaj, przez ciebie się spóźnię! – Kolejny raz spróbowałam go wyminąć, ale bezskutecznie.
- Wiesz, zdaje mi się, że miałaś mi pomagać, a nie samej na dodatek sobie nie radzić – rzekł i uśmiechnął się krzywo.
- Po twoim wczorajszym popisie inteligencji nie wątpię, że potrzebna ci pomoc. Co, wróciła ci już pewność siebie? – zapytałam i dyskretnie (mam nadzieję) przyjrzałam mu się. Wyglądał podobnie jak dzień wcześniej, ale czarną koszulkę zastąpiła szara.
- Już nie udawaj, że z ciebie taka pilna uczennica i tak przejmujesz się spóźnieniem na jakąś durną lekcję. Z tego co zauważyłem, nauczyciele i tak niespecjalnie cię lubią – stwierdził, mając pewnie na myśli panią Rose. Ewidentnie próbował zmienić temat i uniknąć odpowiadania na zadane przeze mnie pytanie.
- Skoro przydzielili mi do opieki kogoś takiego jak ty, to rzeczywiście, muszą mnie nienawidzić. A teraz naprawdę, odpieprz się.
- Dziewczyny raczej nie powinny przeklinać. Seksapilu to nie dodaje, a ty i tak nie masz go w nadmiarze – rzucił i zmierzył wzrokiem całą moją sylwetkę. Myślałam, że go tam zabiję na miejscu. W tamtym momencie wydawało się to warte parunastu lat więzienia.
- Nie obchodzi mnie, co według ciebie powinnam robić, a co nie! Czego ty kurna ode mnie chcesz?! – wrzasnęłam i wpatrywałam się w niego wściekłym spojrzeniem. Chłopak przez chwilę mi się przyglądał, a następnie ku mojemu zdziwieniu nachylił się w moją stronę. Powinnam wtedy spoliczkować go, odepchnąć albo krzyknąć, żeby się odsunął, ale zamiast tego stałam bez ruchu, gdy on odgarniał moje włosy i przysunął swoje usta do mojego ucha.
- Po prostu mi się nudzi, kochanie.
***

- Na pewno wszystko okay?  – zapytał Harry z wahaniem w głosie, gdy wracaliśmy wspólnie ze szkoły.
- Tak, na pewno. To po prostu zmęczenie. Niewyspanie. Wiesz, jak to ze mną jest – powiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć. Tak naprawdę czułam się koszmarnie. Zayn mnie tak bardzo zdenerwował rano. Do tego oczywiście spóźniłam się na tamtą lekcję i jeśli tak dalej pójdzie, mogę mieć spore kłopoty. W szkole wszystkie lekcje nudne, nauczyciele upierdliwi, pracy domowej mnóstwo, a cały dzień był po prostu paskudny i marzyłam tylko, żeby się w końcu skończył. Ale ostatnie na co miałam ochotę, to marudzenie o tym Harry’emu i psucie dodatkowo mu nastroju.
- Jesteś strasznie blada. Jadłaś coś dzisiaj? – Przyjaciel wciąż mi nie wierzył.
- Tak, jasne. – Czekoladowy batonik, gdy dzisiaj rano w pośpiechu jednocześnie toczyłam wojnę z moimi włosami i próbowałam spakować plecak. Ale o tym nie musiał wiedzieć.
- A ten nowy? No wiesz, ten dupek. Odzywał się? – Akurat wczoraj skarżyłam się Harry’emu cały wieczór na Skypie. Potrzebowałam się wtedy wygadać.
- Um… Rano podszedł. Potem już się nie pokazywał. – Liczyłam na to, że chłopak nie zauważył zmieszania na mojej twarzy. Nie chciałam zwierzać mu się, jak okropnie poczułam się przy szafkach, kiedy Zayn wprost powiedział mi, że jestem dla niego zabawką.
- Czego chciał? – zapytał Harry, ściągając przy tym brwi. Szliśmy wciąż dość ruchliwym chodnikiem, coraz bardziej oddalając się od szkoły. Wypatrzyłam u niektórych mijających nas dorosłych miny typu „fuj, nastolatki”. Niektórzy biegali z zakupami, inni szli za rękę ze swoimi dziećmi, jeszcze inni wyskoczyli tylko kupić sobie kawę, a ja gorączkowo myślałam, co mam odpowiedzieć Harry’emu, żeby go nie okłamać, ale jednocześnie nie mówić mu wszystkiego.
- Przyszedł mi chyba powiedzieć, że ruda małpa naprawdę mnie nie lubi. – Po części to była prawda, powiedział mi przecież to. Nie zamierzałam rozmyślać nad tym, jak bardzo wymijająca to była odpowiedź. – Oby tylko naprawdę nie liczył, że będę się nim zajmować. Dobrze by było, jakby nie wkopał mnie tej babie.
- Miejmy nadzieję, że się odwali, słońce. A jak nie, to sobie z nim pogadam – powiedział Harry, przyciągnął mnie do siebie, pochylił głowę i pocałował mnie w czoło. Zrobiło mi się niesamowicie ciepło w środku. Przemknęło mi wtedy przez myśl, że to nie ja jestem słońcem, a Harry, bo gdyby nie on, moje życie byłoby takie ciemne.
- Dziękuję, głupku.
- Urocza jak zawsze – zaśmiał się Harry i cichutko westchnął.
- Idziesz do tego muzycznego? – spytałam. Szatyn wspomniał dzisiaj w szkole, że po lekcjach obiecał pomóc swojemu wujkowi Seanowi w jego sklepie muzycznym. Harry by się nie zgodził, gdyby nie groźby Anne.
- Tak, tu muszę cię zostawić. Zadzwoń, jak dotrzesz do domu, dobrze?
- Jasne, nie ma problemu – zapewniłam. Chłopak przez chwilę się na mnie patrzył, a po kilku sekundach zrobił krok do przodu i mnie objął. Bez wahania też go przytuliłam, ale nie miałam okazji robić tego za długo, ponieważ natychmiast się odsunął. Spojrzał na mnie jeszcze raz, rzucił tylko „pa” i z włosami na twarzy odwrócił się i odszedł w innym kierunku.
Stałam tam jeszcze sekundę oszołomiona, ponieważ zachowywał się trochę dziwnie. Uznałam jednak, że to pewnie nic ważnego i poszłam w swoją stronę. Szłam teraz trochę bardziej opustoszałą uliczką. Myślałam praktycznie o niczym, kiedy w mojej głowie znowu rozbrzmiały słowa Zayna „Po prostu mi się nudzi, kochanie”. Zastanawiałam się, dlaczego tak mnie to dotknęło. Jasne, nikt nie lubi, jak ktoś się nim bawi. Ale nie jestem typem osoby, która by to aż tak rozpamiętywała. To dupek, palant, powinnam go olać i zająć się sobą. To jest jedna z rzeczy, która doprowadzała mnie w tym chłopaku do szaleństwa. Sprawiał, że zachowywałam się inaczej niż zazwyczaj.
Potem zaczęłam rozmyślać, ile powiedziałam o mojej relacji z Zaynem Harry’emu. Pierwszego dnia szkoły nie powiedziałam mu, że zauważyłam w ogóle jakiegoś chłopaka. Uznałam to za nieważne zdarzenie. Nie powiedziałam mu także o sytuacji z drzewem i SMS-em. Wczoraj marudziłam tylko na temat, jakim to jest idiotą i frajerem, a Hazz jako dobry przyjaciel nie zadawał żadnych pytań i pozwolił powiedzieć tylko tyle, ile chcę, więc nie dowiedział się o sytuacji z dzwonkiem w klasie. Dzisiaj nie powiedziałam mu o wymianie zdań przy szafkach. Dlaczego mu o tym wszystkim nie powiedziałam? Zawsze mówiliśmy sobie o wszystkim, dlaczego więc nie chciałam mu o tym powiedzieć?
Byłam tak zajęta swoimi myślami, że prawie nie zauważyłam, że na naprawdę wąskiej uliczce, którą właśnie zmierzałam, brak żywej duszy. Trochę mnie to zaniepokoiło. Ciemne chmury wiszące nad miastem raczej nie dodawały jej uroku. Przyspieszyłam lekko kroku, chciałam jak najszybciej znaleźć się z powrotem wśród ludzi.
Na dźwięk męskiego głosu szczerze przyznaję, że prawie dostałam zawału.
- Hej maleńka! Gdzie tak lecisz?
Mało co się nie zatrzymałam, ale gdzieś mój genialny mózg wpadł na genialną myśl, że tym bardziej powinnam iść przed siebie. Obejrzałam się do tyłu, w kierunku, z którego, jak mi się wydawało, powinien dobiegać głos. Rzeczywiście, w wąskiej szczelinie między jednym budynkiem a drugim stał chłopak może trochę starszy ode mnie. W wielkiej szarej bluzie, jeansach i krótko przyciętych blond włosach nie wyglądał zachęcająco.
- No co się tak patrzysz, nie odpowiesz mi? – Ku mojemu rosnącemu zdenerwowaniu chłopak zaczął iść w moją stronę.
- Hej! Zatrzymaj się! – W tym momencie przestał iść, a zaczął biec. Panika ogarnęła moją głowę, podniósł mi się poziom adrenaliny i nawet sama się nie zorientowałam, kiedy sama zaczęłam biec. Biegłam ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie w obawie, że chłopak mnie tym sposobem złapie. Sytuacja nie wyglądała fajnie, bo aleja wciąż pozostawała pusta, a nie wydawało się raczej, że chłopak chce mi dać kwiaty czy coś. Zaczęłam krzyczeć, jasne, ale dopiero wtedy, gdy przekonałam samą siebie, że ścisk w gardle nie jest w tej chwili mile widziany. Zawsze wydawało mi się, że biegam dosyć szybko, ale tym razem moje możliwości nie wystarczyły. Poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu i na sekundę straciłam grunt pod nogami. Wyrywałam się jak mogłam, ale gościu trzymał mnie mocno. Z moich ust wyrwał się dziwnie brzmiący pisk, więc zasłonił mi usta ręką.
- To co, mała? Byłaś niegrzeczna, więc chyba trzeba cię ukarać – wyszeptał mi do ucha, trzymając mnie od tyłu. Zaciągnął mnie na bok i pchnął na ścianę. Próbowałam go kopać, wierzgałam ile sił, ale wszystko zdawało się na nic.
- Nie powinnaś tędy iść, wiesz? Tu są tylko opuszczone magazyny. Nikt cię ani nie usłyszy, ani nie zobaczy… - powiedział obleśnym tonem, od którego chciało mi się wyć. Do części mnie samej nie docierało, co się właśnie dzieje. Mój napastnik sięgnął pod swoją bluzę i zaczął grzebać przy pasku od spodni.
Miałam zostać zgwałcona.
Łzy spływały mi po policzkach i przysłaniały cały widok. Gula w moim gardle urosła tak bardzo, że nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa.
- No to co maleńka, zabawi…
Nie było mu dane dokończyć zdania, ponieważ ktoś na niego skoczył, powalając go tym samym na ziemię.
Wszystko działo się w niesamowitym tempie i z trudem za wszystkim nadążałam. Przecież dopiero co wracałam z Harrym ze szkoły, a jeszcze przed chwileńką miałam zostać wykorzystana, a teraz nagle ktoś mnie ratował. Oszołomienie to mało powiedziane.
Drgnęłam, kiedy rozpoznałam mojego bohatera.
To nie był ktoś.
To był Zayn.
Okładając się gdzie popadnie, Zayn i mój niedoszły gwałciciel tarzali się po ziemi. Brunet dodatkowo z początkową przewagą, gdy jego przeciwnik był tak samo oszołomiony jak ja, radził sobie świetnie. Nie podejrzewałabym, że w tak szczupłym ciele może być tyle siły.
Decydującym momentem był ten, w którym Zayn chwycił blondyna za barki i mocno uderzył jego głową o brukowany chodnik. Chłopak leżał bez ruchu.
Mulat głośno oddychając, wstał i otrzepał dłonie. Z nosa ściekała mu stróżka krwi, ale poza tym wydawało mi się, że nic mu nie jest. Pochylił się nad dresiarzem i przyłożył mu dwa palce do szyi.
- Stracił tylko przytomność.
W następnej chwili wyprostował się i spojrzał na mnie.

W tym momencie nie wytrzymałam i głośno wybuchnęłam płaczem.
___________________________________
Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy, jak każdy komentarz i każda opinia działa pozytywnie na piszącego, dlatego, miśki moje drogie, piszcie ich jak najwięcej, a ja będę mieć mnóstwo motywacji do pisania. Love ya all x

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 4.

Stanęłam tak gwałtownie, że musiało to wyglądać, jakbym dostała nagłego paraliżu. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Siedział na biurku przodem do wejścia, wciąż o tak samo ciemnych oczach, wciąż o tak samo ciemnej karnacji, wciąż o tak samo czarnych włosach. Chyba nie przepadał za jasnymi barwami, bo ubrany był także cały na czarno. Zwykły czarny T-shirt do czarnej bluzy i czarnych luźnych spodni zwężanych przy nogawkach, plus te same conversy, co za naszym pierwszym „spotkaniem”. Wyglądał niesamowicie. Złapałam się na tym, że cały czas skanuję go wzrokiem i absolutnie nie słucham paplaniny pani Rose, dopiero gdy chłopak cicho odchrząknął. Natychmiast oblałam się rumieńcem, który pogorszył się zapewne jeszcze bardziej, kiedy przypomniałam sobie, jak wyglądam ja. Zwykłe jasne jeansy do czerwonej koszuli w kratę i splątany warkocz z moich przesuszonych brązowych włosów. Zero makijażu, przecież zaspałam, nie było czasu myśleć o czymś takim. Przy nim i jego zniewalającym wyglądzie reprezentowałam się koszmarnie.
Nigdy nie lubiłam swojego wyglądu. Nie lubiłam swojego gigantycznego czoła, niezgrabnego nosa czy wąskich ust. Nigdy nie uważałam się za piękną. I moja zwyczajowa pewność siebie wynikała tylko z tego, że wmawiałam sobie, że to nie jest istotne.
- Devonne uczy się w równoległej klasie pani Harvey. Z powodu swojego niezbyt stosownego zachowania przydzieliłam akurat jej ciebie do opieki. Mam nadzieję, że obejdzie się bez problemów – zwróciła się do chłopaka i w tej samej chwili posłała mi mordercze spojrzenie. W normalnych okolicznościach zrobiłabym jakąś kwaśną minę albo chociaż jakoś odpowiedziała, ale obecność bruneta całkiem mnie onieśmielała. Stałam tam tylko i czekałam na mój nieuchronny koniec.
- Muszę wyjść na chwilę po dekoracje od pani Adams na zbliżający się apel. Poznajcie się w tym czasie bliżej – powiedziała, poprawiła okulary na nosie i skierowała się w stronę drzwi.
Zaraz.
Co?
Zostawiasz nas samych?
Nie możesz!
Nim się spostrzegłam zamknęła za sobą drzwi. Czyli jednak mój koniec naprawdę był nieunikniony.
Zerknęłam na chłopaka. Czekajcie, przecież on miał imię. Starucha zwracała się już do niego parę razy, ale w uszach mi tak dudniło, że nawet na tak prostej czynności jak zapamiętanie imienia się nie skupiłam. Dlaczego się tak denerwuję? Przecież to tylko chłopak, zwyczajny chłopak, nadludzko przystojny chłopak, ale nadal c h ł o p a k. Co ze mną nie tak? Zwykle podchodziłam do wszystkiego z większym luzem.
Mulat zaśmiał się krótko i pokręcił głową. Gdybym chciała dalej wyliczać jego zalety, napisałabym, że ma cudowny śmiech. Ale nie chcę, przecież to tylko zwyczajny chłopak.
- Ta baba jest niemożliwa – rzucił z rozbawieniem. Mimo, że przecież widziałam go już wcześniej, pierwszy raz słyszałam, jak w ogóle się odzywa. Miał ciepły i przyjemny dla ucha głos, od jego dźwięku zjeżyły mi się włoski na karku. Czułam, że mnie obserwował, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć i to sprawdzić.
Dopiero gdy usłyszałam skrzypnięcie biurka, kiedy pozbyło się z siebie jego ciężaru, podniosłam wzrok. Chłopak podszedł do mnie wolnym krokiem i stanął naprzeciwko mnie.
- Jestem Zayn. Wiesz, wyglądasz znajomo – rzucił z cwaniackim uśmiechem błąkającym się na wargach. Wydawało mi się, że stoi za blisko. Chciałam, żeby stanął dalej, bo istniało ryzyko, że zauważy mój przyspieszony oddech. Zayn. A więc tak miał na imię.
I wtedy niespodziewanie całe to onieśmielenie mnie przytłoczyło i zamieniło się w gniew. Jakim prawem ten chłopak ot tak sobie pojawiał się i mieszał mi w głowie! Jakim prawem zachowywałam się przez niego inaczej! Przecież nie był nikim wyjątkowym, żeby miał do tego prawo! Był zwykłym chłopakiem! A przysparzał mi tylko stresu i nerwów! Do tego był taki pewny siebie i sprawiał wrażenie, jakby go cała ta zagmatwana sytuacja bawiła. Co było z nim nie tak?!
Pierwszy raz dzisiejszego dnia zebrałam się w sobie i spojrzałam mu w oczy.
- Skąd masz mój numer? – powiedziałam cichym i stanowczym tonem.
- No proszę, nawet mi się nie przedstawisz? To ja tu próbuję kulturalnie zacząć znajomość. Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że miałbym mieć twój numer? Wiesz, skoro pierwszy raz się widzimy, byłoby to trochę dziwne.
Zagotowało się we mnie. Co on pieprzył?
- Nie wytykaj mi braku kultury, bo kłamstwa raczej też się do niej nie zaliczają. W co ty się bawisz? Dobrze wiesz, że już się widzieliśmy.
- Tak? Możesz mi przypomnieć kiedy? – W tym momencie skrzyżował ręce na piersi i delikatnie uniósł jedną brew. Cały czas opierał się o ławkę przede mną.
- No nie wiem, może wtedy, kiedy naszła cię ochota sprawdzić, czy upadek z dwudziestu metrów boli? Wiesz, teraz zaczynam żałować, że nie spadłeś jednak z tego drzewa – odpyskowałam i najchętniej tupnęłabym nogą ze zdenerwowania. Co on sobie wyobrażał?
Zayn udawał głęboko zamyślonego i głaskał się lekko po brodzie. Wyglądał jak idiota, którym zresztą wydawał się najprawdopodobniej być.
- A, czekaj, może coś mi świta. Ale nadal nie rozumiem, skąd miałbym mieć twój numer.
- Jezus, ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? – Wkurzał mnie niesamowicie. Miałam po prostu ochotę wrócić do domu, wczołgać się pod kołdrę, zadzwonić do Harry’ego , opowiedzieć mu o wszystkim i zwyzywać tego nowego od debili. Tymczasem musiałam tu stać z tym cwaniakiem i się z nim użerać. Swoją drogą, co tyle czasu robiła ta ruda zołza?
- Gadamy ze sobą od może pięciu minut i już mnie obrażasz? Temperamentna jesteś. – powiedział i uśmiechnął się zaczepnie. Bufon.
- No widzisz, pięć minut wystarczy, że uznać cię za idiotę, brawo – zbiłam go tym trochę z pantałyku i strasznie się z tego cieszyłam. – A skoro tak uparcie twierdzisz, że z moją komórką nie masz nic wspólnego…
Wyjęłam z kieszeni jeansów iPhone, weszłam w kontakty i kliknęłam „połącz”.
Klasa rozbrzmiała dźwiękami jakiejś piosenki Chrisa Browna. Dzwonek wydobywał się z plecaka Zayna.
Ups.
Uważnie przyglądałam się, jak chłopak na moment całkowicie zgłupiał, a zaraz potem  jego policzki oblał lekki rumieniec. Przepraszam Zayn, ale chyba wygrałam.
Powoli odsunęłam telefon od ucha i rozłączyłam się. Salę zalała cisza. Już miałam coś powiedzieć, kiedy drzwi otworzyły się i weszła przez nie pani Rose.
- Przepraszam, ale mam do załatwienia naprawdę pilną sprawę. Mam nadzieję, że uzgodniliście co i jak. Sprawdzę cię, Moore. A teraz musicie natychmiast wyjść. Zayn, możesz zostawić swoją pracę, postaram się wysłać ją już jutro.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na pracę wielkości A3, która leżała na ławce zaraz obok biurka. Obraz namalowany farbami przedstawiał klatkę piersiową szkieletu całą wypełnioną kwiatami. Muszę przyznać, że był oszałamiający. Jak taki kretyn może mieć do czegokolwiek talent?
- No już Moore, pospiesz się – ponagliła mnie plastyczka. Rozejrzałam się wokoło i ze zdumieniem spostrzegłam, że Zayn zdążył już wyjść, a ruda stała  przy drzwiach z kluczem w ręku i naglącym spojrzeniem. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na pracę, zabrałam swój plecak i ku wyraźnej uldze tej małpy wyszłam z klasy.