niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 8.

Kolejne dni bezwiednie przeciekały mi między palcami – szybko i monotonnie. Pobudka, wyjazd do szkoły, zajęcia, powrót, praca domowa, telefoniczne rozmowy z Harrym pod kołdrą. W weekendy nadrabianie zaległości w pracach domowych, ewentualnie jakiś film, i nauka, nauka, nauka. Powoli ciężki oddech stresu na karku uświadamiał mi, jak bardzo liceum to trudna i wyczerpująca sprawa.
Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że gubiąc się w rachubie obowiązków i zajęć, moje z pozoru błahe problemy i niepotrzebne myśli znikną. Chciałam zapomnieć o – jak to nazywałam – „przykrym incydencie” z opustoszałej alei, o moim pociągającym, niespodziewanym bohaterze, o naszej zawiłej relacji; i skupić na rzeczach ważnych, takich jak szkoła, rodzina, czy Harry. Na pierwszy rzut oka mi się to udawało – przecież nie zajmowałam się niczym innym poza nimi. Nie szukałam kontaktu z Zaynem, nie zadręczałam się wydarzeniami koło magazynów i nie wybuchałam przez to nagle płaczem – ale udawało mi się to tylko fizycznie. Mentalnie nie wyglądało to tak pięknie, biorąc pod uwagę fakt, że podczas oglądania nowego hitu kinowego ściągniętego po piracku bez uprzedzenia w moich myślach pojawiał się nieskazitelny uśmiech Zayna, a spoglądając na balkon wieczorem w pół-śnie, pół-jawie, przed oczami stawały mi kocie ruchy mulata podczas skoku z okna. O tym, że potrafiłam obudzić się w środku nocy z tym samym uczuciem paniki jak w pamiętnej uliczce, wolałam nawet nie wspominać.
Ale każde wspomnienie „przykrego incydentu” kończyło się mimowolnie myśleniem o Zaynie. Wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Kwestia, że jego uroda była paraliżująca, była oczywista. I to o tyle, że miałam pewność, że nie sprzeczałaby się ze mną żadna dziewczyna w szkole, nawet nauczycielka czy wicedyrektorka. Ale sposób, w jaki się wobec mnie zachowywał… Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Intrygujący za pierwszym spotkaniem, uroczy za drugim, palant za trzecim. Palant za czwartym. Bohater za piątym. Na końcu z powrotem wróciliśmy do sylwetki odpychającego Zayna. Ostatnio chyba zawarliśmy jakiś niemówiony pakt dotyczący trzymania się na dystans. To znaczy jasne, widywałam go na korytarzu, ale on ani myślał choćby spojrzeć w moją stronę, co dopiero  mówić o zagadaniu, więc nie pozostawałam mu dłużna. I takim sposobem przeżywaliśmy swoje ciche dni. Nie wiedziałam, czy tak już pozostanie i nie wiedziałam, czy mi z tym dobrze czy źle.
Sprawa wyglądałaby o wiele prościej, gdyby nie pewna bardzo uciążliwa przeszkoda. A mianowicie chodzi o to, jak bardzo mnie jego osoba pociągała. Och, nie myślcie sobie, że łatwo mi było się do tego przyznać. Nawet przed sobą kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale w końcu zadałam sobie pytanie, jaki sens był w oszukiwaniu samej siebie. Uświadomienie sobie tej prawdy obkupione było godzinami rozkojarzenia i łapania się na niepożądanych myślach. Ale prawda, mimo że bolesna, była taka a nie inna. Wokół Zayna zapętlone były jakieś tajemnice, którą jedną z nich był sam jego charakter. Jego nieodgadnione pobudki, przeczące sobie czyny czy nawet pewna dzikość w wyglądzie – może to mnie tak intrygowało. W każdym bądź razie większość komórek w moim ciele krzyczało wyraźnie „Uciekaj! Nie zbliżaj się!”, ale ta mniejsza część trwała w tej fascynacji i nie chciała odpuścić, napawając mnie przy tym samym przerażeniem. Przerażeniem, że mogę go polubić za bardzo.
***
Minęła połowa października i dni robiły się coraz chłodniejsze. Mimo piątkowego popołudnia siedziałam owinięta tak skrzętnie kocem, że każda próba wydostania się zapewne zakończyłaby się efektownym upadkiem. Niebo pełne chmur i smagający po twarzy wiatr jakoś mnie nie przekonywały do wyjścia z domu. Taka pogoda tylko mnie jeszcze bardziej rozleniwiała, więc po powrocie ze szkoły do jak zwykle pustego domu zrzuciłam buty i płaszcz i pognałam na górę prosto do swojego pokoju. Zrzuciłam plecak z ramion, przebrałam się w wygodne dresy i skończyło się na tym, że poległam na moim stosie z tysięcy poduszek, na zmianę przewijając bezmyślnie Tumblra i tweetując. W tle leciało „X” Eda Sheerana, na stoliku paliła się przyjemnie pachnąca wanilią świeczka: moje życie społeczne na razie zeszło na dalszy plan. Na chwilę przerwałam moje pracochłonne zajęcie i ogarnęłam wzrokiem moją sypialnię. Łóżko, na którym obecnie siedziałam, znajdowało się w prawym kącie pokoju. Klasyczne, proste, białe, z prostokątną ramą owiniętą jasnożółtymi lampkami. Biała pościel w mikroskopijne różowe kwiatki, szara narzuta, no i słynne poduchy: w kropki, kratkę, z cekinami, haftowane, jedna nawet z wizerunkiem jednorożca. Wcale nie przesadzałam, gdy wspomniałam o ich ilości – ich naprawdę było mnóstwo i jeszcze trochę. Całość, czyli kołdra, kocyk i te sprawy, aktualnie leżała trochę zmaltretowana, oczywiście z mojej winy. Koło łóżka stała szafka nocna z dwoma świecznikami z Ikei i ramką ze zdjęciem z wakacji rodzinnych w Hiszpanii, tak na marginesie zawalona także moimi ostatnio wypożyczonymi książkami z biblioteki. Dalej było biurko już kompletnie przytłoczone moimi notatkami, kserówkami i zeszytami, do pary z lusterkiem i rozsypanymi po całym meblu kosmetykami. O krześle wstyd wspominać, bo leciutko się zgubiło pod stosem moich ubrań, natomiast wieszak świecił pustkami, no bo co, wszystko znalazło się na krześle. Biały dywan nabrał leciutkiej różowej poświaty, po tym jak rozsypał mi się róż, a ja jeszcze nic z nim nie zrobiłam, a ściany w kolorze ecru ładnie się prezentowały w towarzystwie zwiędniętych kwiatków na parapecie. Byłam dumna ze swojego pokoju, szczególnie że po przeprowadzce rodzice pozwolili mi go w pełni samodzielnie urządzić, od wyboru mebli po kolor pudełka chusteczek. Ale bez dwóch zdań powinnam w nim posprzątać, póki jeszcze miałam szansę, bo nie weszła do niego mama i nie unicestwiła mnie na dobre, ale jedyne, na co było mnie stać, to głębokie westchnięcie i powrócenie do gapienia się w ekran MacBooka.
Usłyszałam ćwierkot i dopiero po dłuższym momencie zorientowałam się, że dźwięk dobiegł z mojej komórki. Niezadowolona odłożyłam laptopa z kolan i sięgnęłam ręką do szafki nocnej. Wiadomość od Harry’ego.
„Hej, stoję na dole i nie miałbym nic przeciwko, gdybyś zeszła i otworzyła mi drzwi, bo zaraz mnie zwieje do sąsiadów i skończę, pilnując ich czteroletniej smarkatej córeczki. H.”
Uśmiechałam się do ekranu jeszcze przed doczytaniem do końca SMS-a. Trochę się jednak zdziwiłam. Co ten głupek tu robił? Nie miał siedzieć nad projektem o Szekspirze?
Ku wielkiej radości moja koordynacja ruchowa mnie nie zawiodła i udało mi się wstać z łóżka bez druzgocącego upadku, więc w moich puchatych antypoślizgowych skarpetkach, kremowych spodniach dresowych i już lekko spranym białym T-shircie pognałam na dół do korytarza. Harry należał do nielicznego grona wybrańców, przy których nie krępowało mnie wyglądanie jak kompletny lump. Odkluczyłam drzwi i nie zdążyłam się z szatynem nawet przywitać, bo wtargnął do domu, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. Zdążyłam zamknąć drzwi, gdy odwrócił się w moją stronę i z nosem w szaliku wydukał:
- Zimno. Kobieto. Herbaty. Błagam.
Roześmiałam się i odwinęłam mu szalik z szyi.
- Może byś teraz zaczął mówić, bo z tym szalikiem było cię trochę zbyt wyraźnie słychać – rzuciłam z kpiącym uśmieszkiem.
- Jasne, żartuj sobie, żartuj, ja sobie tu zamarznę, bałwany na korytarzach to podobno ostatni krzyk mody – wciąż zrzędził chłopak podczas zdejmowania kurtki. Zdążyłam już przejść do kuchni i wstawić wodę na herbatę, wedle życzenia przyjaciela. Harry z zaczerwienionym nosem wpadł zaraz za mną i usiadł na stołku przy wyspie kuchennej, chowając dłonie między uda, żeby je rozgrzać.
- Co się stało z twoim projektem? Chciałam sobie w końcu troszkę od ciebie odpocząć, a tu proszę – rzekłam do niego odwrócona plecami, bo szukałam po szafkach ciasteczek z czekoladą, których jeszcze parę powinno zostać. Oczywiście tylko żartowałam, i Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie sprawdzałaś zastępstw? Harvey nie ma przez cały tydzień, więc stwierdziłem, że zdecydowanie nie mam siły, żeby dzisiaj się do tego brać.
- Czekaj, nic nie mów. Gemma sprowadziła koleżanki, toteż postanowiłeś szukać u mnie schronienia. Tak? – Postawiłam przed nim kubek z parującym napojem, a sama wyjęłam sobie z lodówki mleko czekoladowe. Ciasteczek niestety nie znalazłam, więc Hazz musiał obejść się smakiem.
- Och, dziewczyny, dziewczyny. Czy wy musicie tak piszczeć? – Spojrzał na mnie z bolejącą miną, na co pstryknęłam go w ramię.
- Au! – krzyknął Harry.
- Widzisz? Teraz ty piszczysz – powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko. Styles rzucił mi groźne spojrzenie, ale zaraz się rozchmurzył.
- Okay, to jakie plany na ten wieczór? – zapytał, a ja bawiłam się w tym czasie łyżeczką, którą zamieszał wcześniej herbatę.
- Jak to jakie? „Gwiazd naszych wina” i popcorn maślany? – Gdy zerknęłam na niego, minę miał śmiertelnie poważną, aż lekko podskoczyłam na stołku.
- O nie. Nie, nie, nie. Nie przeleżymy kolejnego wieczoru pod kołdrą. Nie ma mowy. Dzisiaj otwierają ten nowy klub na północnych przedmieściach. Czas w końcu trochę odreagować.
Patrzyłam się na niego jak na wariata i zastanawiałam się, w którym momencie w ciągu ostatnich paru dni mój przyjaciel postradał rozum.
- Harry, właśnie wróciłeś z dworu ledwo żywy i wpadasz na takie głupie pomysły jak wyjście do klubu?
- Och, daj spokój. Dopiero popołudnie, zdążysz jeszcze śmiało odprawić te wszystkie babskie czary, kremy bebe czy co tam…
- Kremy BB, idioto – poprawiłam go, tłumiąc śmiech.
- Nieważne! Póki tego nie używam, wszystko jest okay. W każdym bądź razie wyszykujesz się, potem wpadniemy do mnie, wezmę prysznic, podkradnę kluczyki do pewnego Forda… Ej, nie patrz się tak na mnie. Gemma i tak zostaje w domu, nie zauważy. Obiecuję, że wyjdziemy o przyzwoitej porze i odstawię cię bezpiecznie do domu – skończył Harry z ręką na sercu. Nadal przyglądałam mu się cynicznie i nie podobał mi się ten pomysł. Szatyn pochylił się nad stołem i spojrzał mi prosto w oczy.
- Dev, nie będziemy mieć kłopotów, moich rodziców nie ma w domu, twoja mama wyjechała… Przysięgam, że nic ci się złego nie stanie, w porządku? Będziesz tam ze mną, nie pozwolę nikomu cię tknąć.
Wpatrywałam się w jego oczy i próbowałam podjąć decyzję, aż chłopak uśmiechnął się krzepiąco. Tak właściwie, to czemu nie? Byłam pewna, że Harry nie dopuści, żeby stała mi się jakakolwiek krzywda. I chciałam w końcu naprawdę oderwać się od uporczywych myśli i obrazów w mojej głowie. Jego rodzice wyjechali na ślub znajomych, moja mama w delegację. Czemu nie?

- Okay.

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 7.

BARDZO WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM.
___________________________________
Zayn's POV
Powietrze było aż gęste od dymu papierosowego. Nienawidzę fajek.
Siedziałem na tym twardym stołku w tej spapranej spelunie wystarczająco długo, żeby zdążył rozboleć mnie tyłek. A tego chuja nadal nie było. Nie dość, że to dzięki niemu musiałem się męczyć w tym patologicznym miejscu, to jeszcze kazał na siebie czekać.
Barman za kontuarem, Dave, krzątał się od, mimo białego dnia, nieźle podpitych już gości do półek po kolejne butelki whisky i wódki. Patrzyłem na tych typów i aż ręce świerzbiły mnie od odrazy, jaką wobec nich czułem. Oni natomiast albo nie zwracali na mnie uwagi, albo nie chcieli jej zwracać. W każdym bądź razie ignorowali moje natarczywe spojrzenie. Skupiali się na swoich co jakiś czas pustoszejących kieliszkach. Nie rozmawiali, podsuwałbym możliwość, że może nie było już ich stać na nic poza bełkotem. Jednakże w tej zapuszczonej melinie nie było wcale cicho. W starym telewizorze na ścianie leciał akurat jakiś mecz, więc entuzjaści piłki nożnej raz po raz wydawali albo okrzyki zadowolenia, albo porządnego wkurwienia. Z tyłu, w lewym rogu knajpy dwóch gości kłóciło się już od dłuższego czasu, chyba nawet byli już bliscy bójki, ale nikt specjalnie nie zwracał na to uwagi. Każdy miał tutaj własne problemy. Widzicie, moi mili, ludzie przebywający w takich miejscach dzielą się na dwa typy: ci, którym życie się zawaliło, i ci, którym do tego blisko, ale nie zdają sobie jeszcze z tego sprawy.
No i jestem jeszcze ja.
Jestem jeszcze ja, już tak poirytowany siedzeniem w tym miejscu zarażonym ludzką porażką, że najchętniej rozbiłbym własny, niczym do tej pory niezapełniony kieliszek, o łeb jakiegoś do tego stopnia upitego gościa, że pewnie to szkło wziąłby za smagnięcie muchy.
Także ten.
Nareszcie z odległego o parę metrów końca baru rozległ się zmanierowany już dzwoneczek oznajmujący przyjście kolejnego klienta. Przez drzwi przeszedł średniego wzrostu świński blondyn w prostych jeansach i za dużej bluzie z kapturem.
Tak, proszę państwa, swój cenny czas marnowałem na aż tak żałosnego typa. Chyba udzieliło mi się to miejsce.
Wyżej wspomniany kolega to Patric Marshall, któremu od zawsze wydawało się, że może sobie ze mną pogrywać. Czasami aż mi się robiło żal na jego naiwność. Zaraz potem mi przechodziło.
Patric zaprosił mnie, bo jak twierdził „musi ze mną porozmawiać na pewien bardzo ważny temat”, argumentując, że jeśli się nie stawię, to potem będę żałował. Zjawiłem się raczej kierowany ciekawością i brakiem lepszego zajęcia, niż obawą przed czymkolwiek z nim związanym. Zresztą zaczynałem tego żałować, bo już bolał mnie nie tylko tyłek, ale i łokieć od podpierania brody na twardym blacie.
Dopiero kiedy stanął przede mną, spostrzegłem, że nie przyszedł sam: zabrał ze sobą jakichś swoich dwóch śmiesznych koleżków, wyższych od niego i bardziej umięśnionych, ale pewnie jeszcze bardziej tępych, skoro w ogóle się z nim pokazywali. Zapewne chciał zapewnić sobie prowizoryczną ochronę. Czyżbym był aż tak przerażający? To najdziwaczniej wyrażony komplement, jaki w życiu dostałem.
- Nieprofesjonalnie się tak spóźniać, blondasku – zwróciłem się do niego wciąż nie przestając się podpierać na łokciu.
- Malik, jak zwykle w nastroju do żartów – odpowiedział Patric siadając na stołku naprzeciwko mnie, podczas gdy jego bodyguardzi wybrali sobie stoliczek umiejscowiony niedaleko, jednak w takiej odległości, by nie móc usłyszeć niczego o czym byśmy rozmawiali.
- Szczerze mówiąc, to przyszedłem tutaj dla jakiejś rozrywki, a ty każesz mi umierać z nudów – rzekłem i westchnąłem sugerująco.
- Zapewniam cię, że zaraz będziesz śpiewać inaczej. – Patric odwrócił się w stronę kontuaru i rozejrzał się za barmanem. Dave po ponownym napełnieniu kieliszka jakiegoś faceta z poplątaną brodą podszedł do nas z pytaniem:
- To co zwykle, panie Marshall?
Ledwo mi się udało nie wybuchnąć śmiechem, słysząc to. Oczywiście wiedziałem, że Dave do każdego zwracał się na „pan”, żeby uniknąć problemów, ale chyba będąc na jego miejscu dla Patrica robiłbym wyjątek. Ta ciota zasługiwała co najwyżej na zwrot per „pani”.
Chłopak kiwnął głową, więc Dave sięgnął po jakąś tam wódkę, nalał Patricowi do szklanki, a następnie odszedł na chwilę i wrócił z sokiem z limonki. Naprawdę z trudem siedziałem na tym stołku. Co miało być następne? Redd’s?
- Okay, to może wyjawisz mi wreszcie, co miało być na tyle ciekawe, żebym raczył cię w ogóle obrzucić spojrzeniem? – spytałem, powoli się już niecierpliwiąc.
- No więc Malik. Po pierwsze – wróciłeś – zauważył blondyn, przyglądając mi się z uwagą.
- Tak, wróciłem – potwierdziłem, w międzyczasie obracając między palcami podkładkę pod kubek zwiniętą z blatu.
- Dlaczego?
- Chyba się nie oszukujesz, że ci powiem? – zerknąłem na niego mimochodem i uśmiechnąłem się pobłażliwie.
- W porządku, omińmy ten temat póki co i może przejdźmy do sedna.
- W końcu dobrze pieprzysz, Marshall. – Pokiwałem głową z uznaniem i skoncentrowałem na nim wzrok. Patric schylił się do takiej pozycji, że podpierał się teraz łokciami na kolanach, i stykał i rozłączał bez przerwy koniuszki palców.
- Mam dla ciebie propozycję. Pamiętasz na pewno, jak kiedyś porządnie uratowałem ci dupę, co? Gdyby nie ja, szczęśliwie by się to dla ciebie nie skończyło. Jesteś mi coś winien. A tak się składa, że organizuję kolejną akcję i potrzebuję ludzi – wyrecytował ściszonym głosem, przyglądając mi się z oczekiwaniem.
Przez chwilę wpatrywałem się w niego z nadzieją, że zaraz wybuchnie śmiechem i rzuci jakiś tekst w stylu „Ha, tak poważnie to masz pożyczyć dychę?”, ale nic takiego nie miało miejsca. Zacząłem się śmiać, i śmiałem się tak długo, aż ten świński blondyn nabrał naprawdę głupiego, zdezorientowanego wyrazy twarzy. W końcu ucichłem i spojrzałem mu w oczy.
- Nie ma mowy. – Po czym wstałem i nadal z uśmiechem na ustach skierowałem się w stronę wyjścia. Dwóch osiłków przybyłych z Patriciem już chciało wstawać zaalarmowanych moim odejściem, ale ich „szef” zatrzymał ich lekkim skinieniem ręki, po czym rzucił głośno:
- Przykro mi, że rezygnujesz, Zayn. Tej twojej dziewczynce na pewno też będzie przykro, kiedy się do niej dobiorę.
Zatrzymałem się w pół kroku na te słowa. W środku zmroziło mnie tak bardzo, by po chwili zawrzeć ogniem piekielnym. Odwróciłem się powoli i siląc się na spokój, zapytałem:
- O czym ty, do kurwy, mówisz?
Patric uśmiechnął się z wyższością.
- Och, nie udawaj. Mały Zaynie się zakochał? Chyba nie chciałbyś, żeby stała jej się krzywda?
Skrzyżowałem ramiona na piersi i z nonszalancką miną rzekłem:
- Jesteś naprawdę odrażającą kreaturą, Patric, i zawsze nią byłeś.
Marshall rozzłoszczony moimi słowami dopił swój drink i wstał ze stołka, przy okazji przywołując swoich koleżków. Nadal stałem tam, gdzie stałem, kiedy oni wychodzili z baru. Kiedy blondas przechodził koło mnie, usłyszałem jeszcze tylko:

- Lepiej się szybko zastanów, bo dobrze to to się nie skończy.
___________________________________
Okay, po pierwsze bardzo przepraszam, że nie było mnie jakiś okres, ale szkoła pochłania w moim przypadku naprawdę sporo czasu i czasem ciężko mi wszystko pogodzić. Aczkolwiek w końcu przyszedł czas na moją przerwę, to znaczy od poniedziałku moje województwo zaczyna ferie. Co jest dobrą dla Was wiadomością, mam w planach przez ten czas napisać co najmniej kilka rozdziałów, by móc je regularnie potem dodawać. Bang!
Drugą sprawą jest to, że naprawdę strasznie się cieszę, że ktoś tę moją pisaninę w ogóle komentuje, więc oby tak dalej. Lecz niestety w tę grę wchodzi także ambicja, więc mam do was prośbę: jeśli ktokolwiek ma tak dobre serduszko i mu zależy, to może to fanfiction trochę zareklamować wśród swoich znajomych, czy na Twitterze, czy gdziekolwiek indziej. Ja osobiście robię co mogę, ale nadal trochę mozolnie to idzie. Miejmy jednak nadzieję, że będzie tylko lepiej!
Trzecią sprawą jest to, że z racji właśnie nadal małego zainteresowania dodałam tę historię także na Wattpadzie. "Dawna" więc możecie przeczytać także tutaj: http://www.wattpad.com/102111467-dawn-zayn-malik-fanfiction-wstęp-od-autorki
Czwartą sprawą, o której nawet nie śmiem śnić jest to, że jeśli ktokolwiek miałby ochotę wyrazić swoją opinię na Twitterze, to może tweetować z hashtagiem #DAWNpl
Piątą sprawą jest to, że jestem cała we łzach, ponieważ pamiętam, że przed moją przerwą rozdział drugi dodałam w dniu rozpoczęcia WWATour, a wczoraj był ich koncert w Melbourne OTRATour... im not okay, but just leave my alone
Chyba koniec tych spraw, bo trochę ich sporo, haha. Dziękuję każdemu, kto dotarł do końca tej notki i przypominam o komentarzach, buzi!