Kolejne dni bezwiednie przeciekały mi między palcami –
szybko i monotonnie. Pobudka, wyjazd do szkoły, zajęcia, powrót, praca domowa,
telefoniczne rozmowy z Harrym pod kołdrą. W weekendy nadrabianie zaległości w
pracach domowych, ewentualnie jakiś film, i nauka, nauka, nauka. Powoli ciężki
oddech stresu na karku uświadamiał mi, jak bardzo liceum to trudna i
wyczerpująca sprawa.
Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że gubiąc się w rachubie
obowiązków i zajęć, moje z pozoru błahe problemy i niepotrzebne myśli znikną.
Chciałam zapomnieć o – jak to nazywałam – „przykrym incydencie” z opustoszałej
alei, o moim pociągającym, niespodziewanym bohaterze, o naszej zawiłej relacji;
i skupić na rzeczach ważnych, takich jak szkoła, rodzina, czy Harry. Na
pierwszy rzut oka mi się to udawało – przecież nie zajmowałam się niczym innym
poza nimi. Nie szukałam kontaktu z Zaynem, nie zadręczałam się wydarzeniami
koło magazynów i nie wybuchałam przez to nagle płaczem – ale udawało mi się to
tylko fizycznie. Mentalnie nie wyglądało to tak pięknie, biorąc pod uwagę fakt,
że podczas oglądania nowego hitu kinowego ściągniętego po piracku bez
uprzedzenia w moich myślach pojawiał się nieskazitelny uśmiech Zayna, a
spoglądając na balkon wieczorem w pół-śnie, pół-jawie, przed oczami stawały mi
kocie ruchy mulata podczas skoku z okna. O tym, że potrafiłam obudzić się w
środku nocy z tym samym uczuciem paniki jak w pamiętnej uliczce, wolałam nawet
nie wspominać.
Ale każde wspomnienie „przykrego incydentu” kończyło się
mimowolnie myśleniem o Zaynie. Wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Kwestia, że
jego uroda była paraliżująca, była oczywista. I to o tyle, że miałam pewność,
że nie sprzeczałaby się ze mną żadna dziewczyna w szkole, nawet nauczycielka
czy wicedyrektorka. Ale sposób, w jaki się wobec mnie zachowywał… Nie miałam
pojęcia, co o tym myśleć. Intrygujący za pierwszym spotkaniem, uroczy za
drugim, palant za trzecim. Palant za czwartym. Bohater za piątym. Na końcu z
powrotem wróciliśmy do sylwetki odpychającego Zayna. Ostatnio chyba zawarliśmy
jakiś niemówiony pakt dotyczący trzymania się na dystans. To znaczy jasne,
widywałam go na korytarzu, ale on ani myślał choćby spojrzeć w moją stronę, co
dopiero mówić o zagadaniu, więc nie
pozostawałam mu dłużna. I takim sposobem przeżywaliśmy swoje ciche dni. Nie
wiedziałam, czy tak już pozostanie i nie wiedziałam, czy mi z tym dobrze czy
źle.
Sprawa wyglądałaby o wiele prościej, gdyby nie pewna bardzo
uciążliwa przeszkoda. A mianowicie chodzi o to, jak bardzo mnie jego osoba
pociągała. Och, nie myślcie sobie, że łatwo mi było się do tego przyznać. Nawet
przed sobą kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale w końcu zadałam sobie pytanie,
jaki sens był w oszukiwaniu samej siebie. Uświadomienie sobie tej prawdy
obkupione było godzinami rozkojarzenia i łapania się na niepożądanych myślach.
Ale prawda, mimo że bolesna, była taka a nie inna. Wokół Zayna zapętlone były
jakieś tajemnice, którą jedną z nich był sam jego charakter. Jego nieodgadnione
pobudki, przeczące sobie czyny czy nawet pewna dzikość w wyglądzie – może to
mnie tak intrygowało. W każdym bądź razie większość komórek w moim ciele
krzyczało wyraźnie „Uciekaj! Nie zbliżaj się!”, ale ta mniejsza część trwała w
tej fascynacji i nie chciała odpuścić, napawając mnie przy tym samym
przerażeniem. Przerażeniem, że mogę go polubić za bardzo.
***
Minęła połowa października i dni robiły się coraz
chłodniejsze. Mimo piątkowego popołudnia siedziałam owinięta tak skrzętnie
kocem, że każda próba wydostania się zapewne zakończyłaby się efektownym
upadkiem. Niebo pełne chmur i smagający po twarzy wiatr jakoś mnie nie
przekonywały do wyjścia z domu. Taka pogoda tylko mnie jeszcze bardziej
rozleniwiała, więc po powrocie ze szkoły do jak zwykle pustego domu zrzuciłam
buty i płaszcz i pognałam na górę prosto do swojego pokoju. Zrzuciłam plecak z
ramion, przebrałam się w wygodne dresy i skończyło się na tym, że poległam na
moim stosie z tysięcy poduszek, na zmianę przewijając bezmyślnie Tumblra i
tweetując. W tle leciało „X” Eda Sheerana, na stoliku paliła się przyjemnie
pachnąca wanilią świeczka: moje życie społeczne na razie zeszło na dalszy plan.
Na chwilę przerwałam moje pracochłonne zajęcie i ogarnęłam wzrokiem moją
sypialnię. Łóżko, na którym obecnie siedziałam, znajdowało się w prawym kącie
pokoju. Klasyczne, proste, białe, z prostokątną ramą owiniętą jasnożółtymi
lampkami. Biała pościel w mikroskopijne różowe kwiatki, szara narzuta, no i
słynne poduchy: w kropki, kratkę, z cekinami, haftowane, jedna nawet z
wizerunkiem jednorożca. Wcale nie przesadzałam, gdy wspomniałam o ich ilości –
ich naprawdę było mnóstwo i jeszcze trochę. Całość, czyli kołdra, kocyk i te
sprawy, aktualnie leżała trochę zmaltretowana, oczywiście z mojej winy. Koło łóżka
stała szafka nocna z dwoma świecznikami z Ikei i ramką ze zdjęciem z wakacji
rodzinnych w Hiszpanii, tak na marginesie zawalona także moimi ostatnio
wypożyczonymi książkami z biblioteki. Dalej było biurko już kompletnie
przytłoczone moimi notatkami, kserówkami i zeszytami, do pary z lusterkiem i
rozsypanymi po całym meblu kosmetykami. O krześle wstyd wspominać, bo leciutko
się zgubiło pod stosem moich ubrań, natomiast wieszak świecił pustkami, no bo
co, wszystko znalazło się na krześle. Biały dywan nabrał leciutkiej różowej
poświaty, po tym jak rozsypał mi się róż, a ja jeszcze nic z nim nie zrobiłam,
a ściany w kolorze ecru ładnie się prezentowały w towarzystwie zwiędniętych
kwiatków na parapecie. Byłam dumna ze swojego pokoju, szczególnie że po
przeprowadzce rodzice pozwolili mi go w pełni samodzielnie urządzić, od wyboru
mebli po kolor pudełka chusteczek. Ale bez dwóch zdań powinnam w nim
posprzątać, póki jeszcze miałam szansę, bo nie weszła do niego mama i nie
unicestwiła mnie na dobre, ale jedyne, na co było mnie stać, to głębokie
westchnięcie i powrócenie do gapienia się w ekran MacBooka.
Usłyszałam ćwierkot i dopiero po dłuższym momencie
zorientowałam się, że dźwięk dobiegł z mojej komórki. Niezadowolona odłożyłam
laptopa z kolan i sięgnęłam ręką do szafki nocnej. Wiadomość od Harry’ego.
„Hej, stoję na dole i nie miałbym nic przeciwko, gdybyś zeszła i otworzyła mi drzwi, bo zaraz mnie zwieje do sąsiadów i skończę, pilnując ich czteroletniej smarkatej córeczki. H.”
„Hej, stoję na dole i nie miałbym nic przeciwko, gdybyś zeszła i otworzyła mi drzwi, bo zaraz mnie zwieje do sąsiadów i skończę, pilnując ich czteroletniej smarkatej córeczki. H.”
Uśmiechałam się do ekranu jeszcze przed doczytaniem do końca
SMS-a. Trochę się jednak zdziwiłam. Co ten głupek tu robił? Nie miał siedzieć
nad projektem o Szekspirze?
Ku wielkiej radości moja koordynacja ruchowa mnie nie
zawiodła i udało mi się wstać z łóżka bez druzgocącego upadku, więc w moich
puchatych antypoślizgowych skarpetkach, kremowych spodniach dresowych i już lekko
spranym białym T-shircie pognałam na dół do korytarza. Harry należał do
nielicznego grona wybrańców, przy których nie krępowało mnie wyglądanie jak
kompletny lump. Odkluczyłam drzwi i nie zdążyłam się z szatynem nawet
przywitać, bo wtargnął do domu, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.
Zdążyłam zamknąć drzwi, gdy odwrócił się w moją stronę i z nosem w szaliku
wydukał:
- Zimno. Kobieto. Herbaty. Błagam.
- Zimno. Kobieto. Herbaty. Błagam.
Roześmiałam się i odwinęłam mu szalik z szyi.
- Może byś teraz zaczął mówić, bo z tym szalikiem było cię
trochę zbyt wyraźnie słychać – rzuciłam z kpiącym uśmieszkiem.
- Jasne, żartuj sobie, żartuj, ja sobie tu zamarznę, bałwany
na korytarzach to podobno ostatni krzyk mody – wciąż zrzędził chłopak podczas
zdejmowania kurtki. Zdążyłam już przejść do kuchni i wstawić wodę na herbatę,
wedle życzenia przyjaciela. Harry z zaczerwienionym nosem wpadł zaraz za mną i
usiadł na stołku przy wyspie kuchennej, chowając dłonie między uda, żeby je
rozgrzać.
- Co się stało z twoim projektem? Chciałam sobie w końcu
troszkę od ciebie odpocząć, a tu proszę – rzekłam do niego odwrócona plecami,
bo szukałam po szafkach ciasteczek z czekoladą, których jeszcze parę powinno zostać.
Oczywiście tylko żartowałam, i Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie sprawdzałaś zastępstw? Harvey nie ma przez cały
tydzień, więc stwierdziłem, że zdecydowanie nie mam siły, żeby dzisiaj się do
tego brać.
- Czekaj, nic nie mów. Gemma sprowadziła koleżanki, toteż
postanowiłeś szukać u mnie schronienia. Tak? – Postawiłam przed nim kubek z
parującym napojem, a sama wyjęłam sobie z lodówki mleko czekoladowe. Ciasteczek
niestety nie znalazłam, więc Hazz musiał obejść się smakiem.
- Och, dziewczyny, dziewczyny. Czy wy musicie tak piszczeć? –
Spojrzał na mnie z bolejącą miną, na co pstryknęłam go w ramię.
- Au! – krzyknął Harry.
- Widzisz? Teraz ty piszczysz – powiedziałam i uśmiechnęłam
się szeroko. Styles rzucił mi groźne spojrzenie, ale zaraz się rozchmurzył.
- Okay, to jakie plany na ten wieczór? – zapytał, a ja
bawiłam się w tym czasie łyżeczką, którą zamieszał wcześniej herbatę.
- Jak to jakie? „Gwiazd naszych wina” i popcorn maślany? –
Gdy zerknęłam na niego, minę miał śmiertelnie poważną, aż lekko podskoczyłam na
stołku.
- O nie. Nie, nie, nie. Nie przeleżymy kolejnego wieczoru
pod kołdrą. Nie ma mowy. Dzisiaj otwierają ten nowy klub na północnych
przedmieściach. Czas w końcu trochę odreagować.
Patrzyłam się na niego jak na wariata i zastanawiałam się, w
którym momencie w ciągu ostatnich paru dni mój przyjaciel postradał rozum.
- Harry, właśnie wróciłeś z dworu ledwo żywy i wpadasz na
takie głupie pomysły jak wyjście do klubu?
- Och, daj spokój. Dopiero popołudnie, zdążysz jeszcze
śmiało odprawić te wszystkie babskie czary, kremy bebe czy co tam…
- Kremy BB, idioto – poprawiłam go, tłumiąc śmiech.
- Nieważne! Póki tego nie używam, wszystko jest okay. W
każdym bądź razie wyszykujesz się, potem wpadniemy do mnie, wezmę prysznic,
podkradnę kluczyki do pewnego Forda… Ej, nie patrz się tak na mnie. Gemma i tak
zostaje w domu, nie zauważy. Obiecuję, że wyjdziemy o przyzwoitej porze i
odstawię cię bezpiecznie do domu – skończył Harry z ręką na sercu. Nadal
przyglądałam mu się cynicznie i nie podobał mi się ten pomysł. Szatyn pochylił
się nad stołem i spojrzał mi prosto w oczy.
- Dev, nie będziemy mieć kłopotów, moich rodziców nie ma w
domu, twoja mama wyjechała… Przysięgam, że nic ci się złego nie stanie, w
porządku? Będziesz tam ze mną, nie pozwolę nikomu cię tknąć.
Wpatrywałam się w jego oczy i próbowałam podjąć decyzję, aż
chłopak uśmiechnął się krzepiąco. Tak właściwie, to czemu nie? Byłam pewna, że
Harry nie dopuści, żeby stała mi się jakakolwiek krzywda. I chciałam w końcu naprawdę
oderwać się od uporczywych myśli i obrazów w mojej głowie. Jego rodzice
wyjechali na ślub znajomych, moja mama w delegację. Czemu nie?
- Okay.