___________________________________
Stałam tam i zanosiłam się niekontrolowanym szlochem. Zayn
przez moment stał bezradnie i nie wiedział, jak zareagować. Widocznie nie
spodziewał się po mnie takiego zachowania. Lecz po chwili ocknął się i po
wykonaniu zaledwie paru dużych kroków już stał przy mnie. Objął mnie ramionami
i szeptał przy moim uchu uspokajające słowa, że już jest okay, że nic złego mi
się nie stanie i jestem bezpieczna, a ja wciąż oszołomiona tym całym chorym
incydentem, jaki miał miejsce, mu na to pozwalałam.
Jednak nie mogliśmy tak stać wiekami. Mój napastnik mógł w
każdej chwili odzyskać przytomność albo, choć uznałam to za mniej
prawdopodobne, skoro gdy wyłam o pomoc nikogo nie było, teoretycznie ktoś
mógłby nas zobaczyć w tej niecodziennej sytuacji. Zayn chyba pomyślał o tym
samym, bo gdy tylko trochę się opanowałam, odsunął się ode mnie i wyszeptał:
- Powinniśmy iść.
Przemknęła mi przez głowę myśl, czy nie należałoby zadzwonić
na policję i tego zgłosić. Przecież zostałam zaatakowana, prawda? Lecz gdy
podzieliłam się swoim spostrzeżeniem z Zaynem, ten spojrzał na mnie
sceptycznie.
- Nie wydaję mi się, że to dobry pomysł. Dev, takie typy mają więcej na sumieniu i nigdy nie działają sami. Możesz narobić sobie tylko problemów. Najlepiej stąd odejść i dać spokój. Koleś i tak, mam nadzieję, już pożałował – brunet próbował mnie przekonać. W duchu w końcu przyznałam mu rację, tym bardziej, że moje ciało pragnęło o tym zapomnieć i pozbyć się jak najszybciej tego uczucia wstrętu, które je ogarniało.
- Nie wydaję mi się, że to dobry pomysł. Dev, takie typy mają więcej na sumieniu i nigdy nie działają sami. Możesz narobić sobie tylko problemów. Najlepiej stąd odejść i dać spokój. Koleś i tak, mam nadzieję, już pożałował – brunet próbował mnie przekonać. W duchu w końcu przyznałam mu rację, tym bardziej, że moje ciało pragnęło o tym zapomnieć i pozbyć się jak najszybciej tego uczucia wstrętu, które je ogarniało.
- Odprowadzę cię – rzekł chłopak i wyciągnął ku mnie dłoń,
zapewne myśląc, że idąc z nim za rękę będzie mi raźniej czy nie wiem. Jednakże
ja pomału dochodziłam do siebie, a on mimo że nagle stał się moim bohaterem,
nadal był Zaynem, więc bynajmniej nie zamierzałam skorzystać z jego propozycji.
Wyminęłam go i powoli zaczęłam iść w kierunku, z którego przyszłam. Po paru
sekundach usłyszałam kroki chłopaka, który do mnie podbiegł i teraz szedł ze
mną ramię w ramię.
Byłam cała obolała i podrapana. Moje nogi krzyczały po
wyczerpującym biegu, a bycia rzucanym przez kogoś na twardą ścianę także nie
polecam do trenowania w domu. W mojej głowie uczucie ulgi mieszało się ze
smutkiem, niepokojem i zdezorientowaniem. Może to głupie, ale cieszyłam się
także, że używałam wodoodpornego tuszu, bo przy i tak już zaryczanej i
opuchniętej twarzy przynamniej nie wyglądałam jak panda.
Gdy byliśmy u wylotu uliczki moje myśli zaczęły się
całkowicie rozjaśniać.
- Co ty w ogóle tam robiłeś? – bez uprzedzenia przerwałam
panującą między nami ciszę. Zayn przez chwilę uporczywie wpatrywał się przed
siebie, a potem przelotnie obrzucił mnie spojrzeniem. Nie sprawiał wrażenia
zachwyconego tym pytaniem.
- Chyba nie to jest najważniejsze – mruknął i najwyraźniej liczył,
że uciął tym temat.
- Wyskoczyłeś z okna dokładnie nad nami, raczej mam prawo
uważać to za dziwne – nie zamierzałam tak łatwo odpuszczać.
- Kobieto, ledwo wyszłaś z szoku i już wracasz do swojego uciążliwego
sposobu bycia. Kręciłem się tam, bo miałem taką potrzebę, potem usłyszałem
twoje krzyki, więc wspiąłem się na to okno. To wcale nie jest takie dziwne –
odparł odrobinę rozdrażniony. Miły Zayn poszedł się najwyraźniej pieprzyć.
Uznałam, że i tak się niczego więcej od niego nie dowiem,
więc resztę drogi przeszliśmy w ciszy.
Nie miałam zamiaru wracać do domu. Tam byli moi rodzice, a
ja wyglądałam jak kupka nieszczęścia. Wcześniej zadecydowałam, że nie dowiedzą
się o dzisiejszym zdarzeniu, bo do niczego na szczęście nie doszło, a oni
zrobiliby z tego wielką sprawę, plus na pewno zaraz popędziliby na komisariat.
A ja naprawdę chciałam po prostu wymazać ten moment z mojego życia i już nigdy więcej
o nim nie wspominać. Postanowiłam, że pójdę do Harry’ego. To był chyba pierwszy
raz, kiedy tak mocno odczuwałam potrzebę przebrania się w jakiś jego za duży
sweter, schowania się pod jego kołdrą, na jego miękkim materacu, w jego granatowym
pokoju i poczuć się jak w domu. Więc kiedy doszliśmy do miejsca, w którym do
mnie idzie się prosto, a do Harry’ego skręca w lewo, ja skręciłam w lewo, i aż
stanęłam w miejscu na słowa, które dotarły do moich uszu.
- Ty tam nie mieszkasz.
To wyrwało się chyba Zaynowi mimowolnie. Nie chciał tego
powiedzieć na głos. Za późno się zreflektował. Poznałam to po tym, jak urwał
końcówkę ostatniego wyrazu.
Powoli odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego
groźnie.
- A ty skąd wiesz, gdzie mieszkam?
Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć. Jego mało zachęcająca
mina wróciła na dobre. Po prostu tam stał i patrzył się w chodnik.
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – ponowiłam pytanie.
- Tak mi się powiedziało, okay? – rzucił ze złością.
Przeżyłam dzisiaj ciężki dzień i na serio nie miałam najmniejszej ochoty użerać
się jeszcze z nim.
- Wiesz, myślę, że już poradzę sobie sama. Nie musisz mnie
dalej odprowadzać – wycedziłam. Uznałam jednak, że za to, co dzisiaj dla mnie
zrobił, coś jestem mimo wszystko mu winna.
- Dziękuję za to, że mnie dzisiaj obroniłeś. Nie wyobrażam
sobie, jak okropnie by się to potoczyło, gdyby nie ty. Dziękuję – powiedziałam cicho.
- Nie masz za co. Rzeczywiście, pora na mnie – odparł,
posłał mi ostatnie spojrzenie i odszedł drogą, którą przyszliśmy.
Zayn był dziwny.
Moja głowa huczała. Za dużo myśli, za dużo wrażeń, za dużo
wszystkiego. Do Harry’ego. Do Harry’ego.
Powtarzałam to w myślach jak mantrę, póki nie stanęłam pod
drzwiami jego domu i nie nacisnęłam dzwonka.
Usłyszałam wrzask przyjaciela „Już idę!” i na dźwięk jego
głosu w moich oczach stanęły łzy. Ten dzień był paskudny.
Harry otworzył mi drzwi ubrany w swoje szare dresy i biały
podkoszulek. Na mój widok szeroko otworzył oczy ze zdumienia i strachu.
- Kochanie… Co się stało?
Po raz kolejny dzisiejszego dnia rozpłakałam się, i zaraz
wtuliłam się w szatyna.
Styles mocno odwzajemnił uścisk i lekko nami kołysał.
Zamknął nogą drzwi wejściowe i chyba jeszcze długo staliśmy w jego korytarzu.
Miałam wrażenie, że już do końca życia będę płakać i te łzy nigdy się nie
skończą.
Opowiedzenie mu wszystkiego ze szczegółami było trudne.
Wyjaśnienie, skąd tam się wziął Zayn, było jeszcze
trudniejsze. W końcu sama niewiele z tego rozumiałam, więc mogłam powtórzyć mu
jedynie to, co usłyszałam.
Siedzieliśmy u chłopaka w salonie, na jego wielkiej kanapie.
Anne gdzieś wyszła, z czego byłam zadowolona, bo i ona nie musiała o niczym
wiedzieć. Harry trzymał dłoń na moim kolanie i z zatroskanym wyrazem twarzy
zadawał coraz to nowsze pytania.
- Dlaczego nie pójdziesz z tym na policję? Dev, wyobrażasz
sobie, jaka mogła stać ci się krzywda? – Na jego twarzy malowała się złość.
- Nie chcę mieć problemów, Harry. Ledwo przypominam sobie
twarz tego typa i nie mam najmniejszej ochoty sobie jej przypominać.
Zapanowało chwilowe milczenie. Przerwało je moje pytanie:
- Nie powiesz nikomu, prawda? Nie chcę, żeby dowiedzieli się
o tym ani moi rodzice, ani twoi, ani nikt inny.
Chłopak westchnął ciężko.
- Oczywiście, że nikomu nie powiem, ale uważam, że
postępujesz źle.
- Możemy iść do twojego pokoju? – Zerknęłam na chłopaka. W
odpowiedzi kiwnął głową i wyciągnął ku mnie rękę. Tę chwyciłam bez wahania.
Harry mieszkał w średniej wielkości, dwupiętrowym domku
jednorodzinnym, dwie ulice od mojego. Jego pokój to ta najmniejsza sypialnia na
górze. Największą zajmowali Anne z ojczymem chłopaka, średnią jego siostra
Gemma, a najmniejsza przypadła akurat mu. Weszliśmy więc po schodach i na górze
oznajmiłam mu, że potrzebuję się wykąpać. Wzięłam od niego potrzebne rzeczy i
poszłam do łazienki.
Zerkając w lustro, o mało się nie przewróciłam z rozpaczy.
Stwierdzenie, że wyglądam koszmarnie, byłoby nawet nie niedopowiedzeniem, a
kłamstwem. Wyglądałam gorzej. Posklejane łzami strąki zamiast włosów,
opuchnięte powieki, opuchnięte policzki, tak czy siak rozmazany tusz, zaczerwienione
oczy, popękane żyłki. Znowu miałam ochotę płakać. Może i nie istniał limit
moich spóźnień, ale miałam nadzieję, że istniał limit łez.
Zrobiłam co mogłam, żeby doprowadzić się do porządku, zmyłam
resztki makijażu, wzięłam prysznic, rozczesałam i spięłam włosy. Przebrałam się
w czyste rzeczy. Nadal z trudem przychodziło mi pozbycie się uczucia wstrętu.
Skoro teraz było tak silne, to jak dałabym radę, gdyby naprawdę zdarzyło się
to, co miało się zdarzyć?
Przebrana w wyczekiwany sweter Harry’ego poczułam się
minimalnie lepiej.
Wyszłam w końcu z łazienki i otworzyłam drzwi od sypialni
przyjaciela. Siedział na krześle przy biurku i na mój widok od razu się
wyprostował i przestał nerwowo bawić się rzemykową bransoletką na nadgarstku,
która zresztą była ode mnie.
- Wszystko okay? – zapytał.
- Yhym – wymamrotałam. Położyłam swoje rzeczy na pufie koło
drzwi i skubiąc rękaw swetra, poprosiłam:
- Położysz się ze mną?
Harry spojrzał lekko zdziwiony, ale natychmiast odparł:
- Jasne.
Byłam wykończona, i mimo, że ledwo co minęła osiemnasta,
nie marzyłam o niczym innym tak bardzo, jak o śnie. Zgarnęłam czarną narzutę z
łóżka i weszłam pod kołdrę. Po chwili poczułam, jak ktoś odgarnia kołdrę z
drugiej strony i Harry przytulił mnie od tyłu, wsuwając jedną swoją rękę pod
moją głowę, a drugą przerzucając przez mój bok. Pocałował mnie w kark i
wyszeptał:
- Już jesteś bezpieczna.
Zasnęłam z tymi słowami w uszach, bez żadnego Zayna, pustych
alejek, dresów i innych problemów.