sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 4.

Stanęłam tak gwałtownie, że musiało to wyglądać, jakbym dostała nagłego paraliżu. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Siedział na biurku przodem do wejścia, wciąż o tak samo ciemnych oczach, wciąż o tak samo ciemnej karnacji, wciąż o tak samo czarnych włosach. Chyba nie przepadał za jasnymi barwami, bo ubrany był także cały na czarno. Zwykły czarny T-shirt do czarnej bluzy i czarnych luźnych spodni zwężanych przy nogawkach, plus te same conversy, co za naszym pierwszym „spotkaniem”. Wyglądał niesamowicie. Złapałam się na tym, że cały czas skanuję go wzrokiem i absolutnie nie słucham paplaniny pani Rose, dopiero gdy chłopak cicho odchrząknął. Natychmiast oblałam się rumieńcem, który pogorszył się zapewne jeszcze bardziej, kiedy przypomniałam sobie, jak wyglądam ja. Zwykłe jasne jeansy do czerwonej koszuli w kratę i splątany warkocz z moich przesuszonych brązowych włosów. Zero makijażu, przecież zaspałam, nie było czasu myśleć o czymś takim. Przy nim i jego zniewalającym wyglądzie reprezentowałam się koszmarnie.
Nigdy nie lubiłam swojego wyglądu. Nie lubiłam swojego gigantycznego czoła, niezgrabnego nosa czy wąskich ust. Nigdy nie uważałam się za piękną. I moja zwyczajowa pewność siebie wynikała tylko z tego, że wmawiałam sobie, że to nie jest istotne.
- Devonne uczy się w równoległej klasie pani Harvey. Z powodu swojego niezbyt stosownego zachowania przydzieliłam akurat jej ciebie do opieki. Mam nadzieję, że obejdzie się bez problemów – zwróciła się do chłopaka i w tej samej chwili posłała mi mordercze spojrzenie. W normalnych okolicznościach zrobiłabym jakąś kwaśną minę albo chociaż jakoś odpowiedziała, ale obecność bruneta całkiem mnie onieśmielała. Stałam tam tylko i czekałam na mój nieuchronny koniec.
- Muszę wyjść na chwilę po dekoracje od pani Adams na zbliżający się apel. Poznajcie się w tym czasie bliżej – powiedziała, poprawiła okulary na nosie i skierowała się w stronę drzwi.
Zaraz.
Co?
Zostawiasz nas samych?
Nie możesz!
Nim się spostrzegłam zamknęła za sobą drzwi. Czyli jednak mój koniec naprawdę był nieunikniony.
Zerknęłam na chłopaka. Czekajcie, przecież on miał imię. Starucha zwracała się już do niego parę razy, ale w uszach mi tak dudniło, że nawet na tak prostej czynności jak zapamiętanie imienia się nie skupiłam. Dlaczego się tak denerwuję? Przecież to tylko chłopak, zwyczajny chłopak, nadludzko przystojny chłopak, ale nadal c h ł o p a k. Co ze mną nie tak? Zwykle podchodziłam do wszystkiego z większym luzem.
Mulat zaśmiał się krótko i pokręcił głową. Gdybym chciała dalej wyliczać jego zalety, napisałabym, że ma cudowny śmiech. Ale nie chcę, przecież to tylko zwyczajny chłopak.
- Ta baba jest niemożliwa – rzucił z rozbawieniem. Mimo, że przecież widziałam go już wcześniej, pierwszy raz słyszałam, jak w ogóle się odzywa. Miał ciepły i przyjemny dla ucha głos, od jego dźwięku zjeżyły mi się włoski na karku. Czułam, że mnie obserwował, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć i to sprawdzić.
Dopiero gdy usłyszałam skrzypnięcie biurka, kiedy pozbyło się z siebie jego ciężaru, podniosłam wzrok. Chłopak podszedł do mnie wolnym krokiem i stanął naprzeciwko mnie.
- Jestem Zayn. Wiesz, wyglądasz znajomo – rzucił z cwaniackim uśmiechem błąkającym się na wargach. Wydawało mi się, że stoi za blisko. Chciałam, żeby stanął dalej, bo istniało ryzyko, że zauważy mój przyspieszony oddech. Zayn. A więc tak miał na imię.
I wtedy niespodziewanie całe to onieśmielenie mnie przytłoczyło i zamieniło się w gniew. Jakim prawem ten chłopak ot tak sobie pojawiał się i mieszał mi w głowie! Jakim prawem zachowywałam się przez niego inaczej! Przecież nie był nikim wyjątkowym, żeby miał do tego prawo! Był zwykłym chłopakiem! A przysparzał mi tylko stresu i nerwów! Do tego był taki pewny siebie i sprawiał wrażenie, jakby go cała ta zagmatwana sytuacja bawiła. Co było z nim nie tak?!
Pierwszy raz dzisiejszego dnia zebrałam się w sobie i spojrzałam mu w oczy.
- Skąd masz mój numer? – powiedziałam cichym i stanowczym tonem.
- No proszę, nawet mi się nie przedstawisz? To ja tu próbuję kulturalnie zacząć znajomość. Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że miałbym mieć twój numer? Wiesz, skoro pierwszy raz się widzimy, byłoby to trochę dziwne.
Zagotowało się we mnie. Co on pieprzył?
- Nie wytykaj mi braku kultury, bo kłamstwa raczej też się do niej nie zaliczają. W co ty się bawisz? Dobrze wiesz, że już się widzieliśmy.
- Tak? Możesz mi przypomnieć kiedy? – W tym momencie skrzyżował ręce na piersi i delikatnie uniósł jedną brew. Cały czas opierał się o ławkę przede mną.
- No nie wiem, może wtedy, kiedy naszła cię ochota sprawdzić, czy upadek z dwudziestu metrów boli? Wiesz, teraz zaczynam żałować, że nie spadłeś jednak z tego drzewa – odpyskowałam i najchętniej tupnęłabym nogą ze zdenerwowania. Co on sobie wyobrażał?
Zayn udawał głęboko zamyślonego i głaskał się lekko po brodzie. Wyglądał jak idiota, którym zresztą wydawał się najprawdopodobniej być.
- A, czekaj, może coś mi świta. Ale nadal nie rozumiem, skąd miałbym mieć twój numer.
- Jezus, ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? – Wkurzał mnie niesamowicie. Miałam po prostu ochotę wrócić do domu, wczołgać się pod kołdrę, zadzwonić do Harry’ego , opowiedzieć mu o wszystkim i zwyzywać tego nowego od debili. Tymczasem musiałam tu stać z tym cwaniakiem i się z nim użerać. Swoją drogą, co tyle czasu robiła ta ruda zołza?
- Gadamy ze sobą od może pięciu minut i już mnie obrażasz? Temperamentna jesteś. – powiedział i uśmiechnął się zaczepnie. Bufon.
- No widzisz, pięć minut wystarczy, że uznać cię za idiotę, brawo – zbiłam go tym trochę z pantałyku i strasznie się z tego cieszyłam. – A skoro tak uparcie twierdzisz, że z moją komórką nie masz nic wspólnego…
Wyjęłam z kieszeni jeansów iPhone, weszłam w kontakty i kliknęłam „połącz”.
Klasa rozbrzmiała dźwiękami jakiejś piosenki Chrisa Browna. Dzwonek wydobywał się z plecaka Zayna.
Ups.
Uważnie przyglądałam się, jak chłopak na moment całkowicie zgłupiał, a zaraz potem  jego policzki oblał lekki rumieniec. Przepraszam Zayn, ale chyba wygrałam.
Powoli odsunęłam telefon od ucha i rozłączyłam się. Salę zalała cisza. Już miałam coś powiedzieć, kiedy drzwi otworzyły się i weszła przez nie pani Rose.
- Przepraszam, ale mam do załatwienia naprawdę pilną sprawę. Mam nadzieję, że uzgodniliście co i jak. Sprawdzę cię, Moore. A teraz musicie natychmiast wyjść. Zayn, możesz zostawić swoją pracę, postaram się wysłać ją już jutro.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na pracę wielkości A3, która leżała na ławce zaraz obok biurka. Obraz namalowany farbami przedstawiał klatkę piersiową szkieletu całą wypełnioną kwiatami. Muszę przyznać, że był oszałamiający. Jak taki kretyn może mieć do czegokolwiek talent?
- No już Moore, pospiesz się – ponagliła mnie plastyczka. Rozejrzałam się wokoło i ze zdumieniem spostrzegłam, że Zayn zdążył już wyjść, a ruda stała  przy drzwiach z kluczem w ręku i naglącym spojrzeniem. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na pracę, zabrałam swój plecak i ku wyraźnej uldze tej małpy wyszłam z klasy.

3 komentarze:

  1. Jeju, ciesze sie ze zareklamowalas sie u mnie na tt, piszesz cudownie i czekam na kolejny rozdzial :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisałam już o tym w odpowiedzi na Twój komentarz u mnie na blogu, ale jednak się powtórzę. Wczoraj miałam bardzo ważny konkurs, do którego się całymi dniami przygotowywałam, a dzisiaj był WOŚP, dlatego przepraszam, że komentuję tak późno. ✌Narobiłam sobie naprawdę mnóstwo zaległości na blogach i teraz właśnie część nadrabiam. :)
    Rozdział naprawdę bardzo bardzo mi się podobał. ♥ No i wreszcie się poznali. :D Nawet dobrze, że Zayn był trochę bezczelny w stosunku do Dev. Lubię go w takiej wersji i dzięki temu wydaje mi się, że wszystko staje się ciekawsze. ^^ Podoba mi się, że ich znajomość nabrała charakterku. ;) Ciekawa jestem, jak to się dalej rozwinie. ;) Lecę więc czytać kolejny rozdział. :)
    @wildestdream99

    OdpowiedzUsuń