Z czołem przyciśniętym do samochodowej szyby obserwowałam
migoczące światełka, jaskrawo kontrastujące z wlewającym się ze wszystkich
stron aksamitem nocy. Przedmieścia, których ulicami właśnie się poruszaliśmy,
to teren wieżowców z piekielnie drogimi mieszkaniami i bramkami na kłódkę,
hipsterskimi, niszowymi knajpkami i wszechobecnym bogactwem. Skoro to właśnie
tu otwarto niby ten nowy klub, to spodziewałam się budynku budzącego respekt i
przekazującego jasny komunikat większej części społeczeństwa „nie ta ranga
kotku, nawet tu nie spoglądaj”.
Po dwudziestu minutach ciszy trochę zaczynał mi doskwierać
dyskomfort, a rozbiegane myśli podłapywać wątpliwości. Czy aby na pewno mam na
to ochotę? Czy nie lepiej było zostać w domu i znosić w cierpliwości wielki
foch Harry’ego? A co jeśli mimo wszystko zdarzy się coś złego? Czy parę chwil
duszącego dymu i głośnej muzyki było warte tego stresu? Nim mój mózg zdążył
rozhisteryzować się na tyle, by zacząć dyszeć i natychmiast kazać Stylesowi
zawracać, moim oczom ukazało się docelowe miejsce naszej podróży.
Powiedzieć o tym budynku, że spełnił moje oczekiwania,
stanowiłoby zaledwie zalążek prawdy. Obiekt był ogromny, a ciemne przyciemniane
szyby kontrastowały z chłodnym błyskiem stali. Jasne reflektory raziły po
oczach tak bardzo, że zaczynałam rozumieć sens noszenia okularów
przeciwsłonecznych nocą. Przetarłam
delikatnie opuszkami palców szybę w celu upewnienia się, czy ten zadziwiający
widok aby na pewno był prawdziwy.
- Robi wrażenie, prawda? – do moich uszu dobiegł przyciszony
głoś przyjaciela.
- Co za pytanie. Gdzieś ty mnie zaciągnął? – wydukałam,
wciąż przypatrując się klubowi. Wyglądał jak wyciągnięty z jakiejś prasówki
piszącej o after-party ostatniej wielkiej gali. Co ja tu robiłam?
- Harry, ile kosztuje wejściówka? Wpuszczą nas w ogóle? –
zaniepokoiłam się nagle i odwróciłam w stronę przyjaciela.
- Naprawdę myślisz, że marnowałbym paliwo, nie mając
pewności, czy będziemy mogli wejść? Spokojnie, dzisiaj, czyli w noc otwarcia,
wstęp jest darmowy – odparł Harry, uśmiechając się pocieszająco. Sięgnął w
stronę mojej dłoni i lekko ją ścisnął. Wzrokiem szukał jakiegoś dostępnego
miejsca parkingowego, ale o ile z wejściówkami nie było problemu, tak z tą
kwestią mogliśmy się natrudzić.
Nareszcie udało nam się stanąć między brudnym minibusem a
czerwonym Mercedesem Benz, także całkiem korzystne położenie, bo jeśli ktoś
chciałby coś zdemolować – miał minibusa, a jeśli coś ukraść – na odstrzał szedł
śmierdzący luksusem Mercedes. Wygramoliłam się z siedzenia i strzepnęłam
niewidzialny pyłek z moich ud. Harry zamknął samochód i po okrążeniu auta, stanął
koło mnie. Całe szczęście trochę się ociepliło, toteż żadne z nas nie dygotało
z zimna.
- Chodź, idziemy – powiedział przyjaciel i ruszył w stronę
domniemanego wejścia, gdyż kłębiła się tam naprawdę spora liczba ludzi. Hazz na
chwilę odwrócił z wyciągniętymi przed siebie kluczykami w celu zamknięcia
samochodu, przy okazji spoglądając na mnie z zaskoczeniem, gdyż ja wciąż stałam
tam, gdzie wcześniej. Moje nogi nagle wypowiedziały mi posłuszeństwo i nie
miały w ogóle zamiaru zacząć maszerować za chłopakiem.
- Dev, okay? – zaniepokoił się Harry i przystanął.
- Pewnie – odpowiedziałam niemrawo i całą siłą woli zmusiłam
się do zrobienia kroku przed siebie. Przecież nie było czego się bać, prawda?
Powoli popadałam w paranoję.
Zrównałam się z Harrym i ramię w ramię szliśmy w kierunku
drzwi do klubu. Im bliżej podchodziliśmy, tym budynek robił na mnie coraz większe
wrażenie. Surowa, minimalistyczna architektura, achromatyczne barwy i gigantyczne
rozmiary potrafiły wzbudzić dreszcz na karku. Widząc kłębiące się tłumy przed
dwuskrzydłowymi drzwiami z cieniutkiego szkła, zawróciło mi się w głowie.
Muskularni ochroniarze starali się zachować jako taki ład i ujarzmić grupę
weekendowych imprezowiczów, dlatego każdy do środka wpuszczany był pojedynczo i
należało ustawić się w zawiłej kolejce. Zajęliśmy miejsce na, jak nam się
przynajmniej zdawało, jej końcu, a ja zaczęłam się przyglądać pozostałym
czekającym. Stali w niej już lekko podpici studenci, pewnie będący już na ętej
imprezie tego wieczoru, starsi faceci rozglądający się za jakimś dogodnym
obiektem flirtu oraz dziewczyny w niebotycznie wysokich szpilkach, opinających
na się tyłku spódniczkach i krwistoczerwonych ustach. Przy tych ostatnich
czułam się trochę szaro w mojej bawełnianej czarnej sukience i krótkich
bordowych conversach, ale na pewno lepiej, niż gdybym sama miała się tak ubrać.
Harry za to prezentował się wyjątkowo dobrze – w obcisłych
jasnych jeansach, szarym T-shircie i skórzanej kurtce odwróciłaby się za nim
niejedna z przybyłych. Albo nawet nie odwróciłaby
się a odwracała się, co
zauważyłam z nieprzyjemnym ukłuciem gdzieś w środku. Nie umiałam rozpoznać, co
ono oznaczało, ale założyłam, że to pewnie kolejna oznaka mojej ostatnio nabytej
paranoi.
Po około piętnastu minutach zaczęliśmy zbliżać się ku
wejściu. Harry wpuścił mnie przed siebie, tak żeby nie zgubił mnie gdzieś w
tłumie za sobą. Przy wielkich facetach pilnujących wejścia poczułam się jak nic
nieznaczące piórko. Kiedy w końcu udało mi się dostać do środka o mało nie
zakrztusiłam się od nagłej zmiany świeżego, rześkiego wieczornego powietrza na
duchotę zmieszaną z dymem, potem i drażniącymi perfumami. Już
podskoczył mi wewnętrzny poziom paniki, kiedy poczułam na plecach dużą dłoń
szatyna.
- Już jestem! – krzyknął mi do ucha i uśmiechnął się uroczo.
W głośnikach właśnie rozbrzmiewało Pour It Up Rihanny podkręcone na
maksymalną głośność, także inna forma komunikacji była niemożliwa. – Chodź!
Wziął mnie za rękę i pociągnął za jedną z grubych,
grafitowych kolumn, za którą, jak się okazało, na obniżeniu poziomu podłogi
znajdował się parkiet wyłożony lustrzanymi płytkami. Całość wyglądała tak
niesamowicie, setki wirujących w rytm muzyki ciał, odbijających się w lustrach
pod nimi, przytłumione światło pochodzące z oszklonych ścian i dziesiątki reflektorów
przymocowanych z każdej strony, że mimowolnie otworzyłam usta z oszołomienia.
Harry zaprowadził nas na skraj tańczących i przyciągnął do siebie. Nerwowo
wciągnęłam powietrze, kiedy złapał mnie w pasie, przycisnął wargi do mojego
ucha i usłyszałam:
- No, to dobrej zabawy!
Zaraz potem zostałam obdarzona jego cudownych uśmiechem.
Zaczęłam się powoli uspokajać, a przyśpieszony rytm mojego serca wracał do
normy. Kiwałam się tak jak pozostali w rytm muzyki, a przez moje ciało przechodziła
przyjemna energia. Po około sześciu piosenkach Harry ponownie zbliżył swoje
usta do mojego ucha:
- Idę do baru po coś do picia! Nie ruszaj się stąd, okay?!
Kiwnęłam mu głową na znak, że rozumiem i już po chwili
obserwowałam jego oddalającą się, smukłą sylwetkę. Pewnie powinnam się bardziej
przejmować, że właśnie zostawiał mnie samą wśród tłumu obcych ludzi, ale
dudniąca muzyka i wszechobecny dym działały na mnie odurzająco. Dalej do rytmu
poruszałam ciałem, gdy kątem oka zobaczyłam coś, co zaniepokoiło mnie do tego
stopnia, że raptownie stanęłam wyprostowana.
Odwróciłam się całym ciałem w tamtą stronę, a moje oczy
otworzyły się z przerażenia. O kolumnę oddaloną może o trochę mniej niż sto
metrów opierał się nie kto inny, jak Zayn Malik.
Nasze zdziwione spojrzenia skrzyżowały się w tym samym
momencie, a przez moje ciało jakby przebiegła błyskawica. On najwyraźniej także
kompletnie mnie się tu nie spodziewał, ponieważ uniósł wysoko swoje gęste brwi. Na sekundę nieruchomiał tak samo jak ja, lecz szybko oprzytomniał i zaczął iść w moją stronę. Moje serce zaczęło galopować w takim tempie, że aż
oddech uwiązł mi w gardle. Zayn poruszał się zwinnie i zgrabnie, ale w
połączeniu z jego drapieżnym wzrokiem sprawiał wrażenie głodnej, nieoswojonej
pantery.
- Co ty tu do jasnej cholery robisz?! – Malik złapał mnie
mocno za ramię i wykrzyknął do ucha. Nagły przypływ wściekłości w odpowiedzi na
jego zachowanie odblokował w magiczny sposób moją zdolność do poruszania
ustami.
- Co ja tu robię?! Co ty tu robisz! Śledzisz mnie czy co?! Bo
innego wytłumaczenia nie widzę!
- Co ty do kurwy wyprawiasz?! Ostatnio o mało cię nie
zgwałcili, a ty chodzisz sobie po klubach?!
Na jego słowa wszystkie koszmary ostatnich tygodni ożyły, a
w moich oczach stanęły łzy. Podniosłam dłoń i mocno się zamachnęłam, w celu
wymierzenia mu porządnego policzka, ale złapał ją dziesięć centymetrów od
swojej twarzy.
Nie mogłam uwierzyć, że był na tyle bezczelny, by coś
takiego mi powiedzieć. Przez ostatnie tygodnie potrafiłam zadręczać się całymi
godzinami, siedzieć otumaniona i wpadać w panikę przy byle jakiej okazji, a
kiedy próbowałam w końcu zacząć normalnie funkcjonować, on wypominał mi całe
zdarzenie w najbardziej bezpośredni sposób i jasno dawał do zrozumienia o mojej
nieodpowiedzialności.
Wyswobodziłam rękę z jego uścisku, a on mierzył mnie
gniewnym spojrzeniem.
- Nie dawaj mi powodów, bym zmienił o tobie zdanie! Idziemy!
– warknął i pociągnął mnie w stronę wyjścia.
Zayn’s POV
- Co ty wyprawiasz?! Puść mnie! – przez otaczający nas hałas
dobiegł mnie jej szczebiot. Wciąż niedowierzałem, jak mogła być tak nierozsądna
i pojawić się tu dzisiaj. Założę się, że przyszła z tym swoim głupawym
przyjacielem, gówno o życiu wiedzącym. Czy ona naprawdę nie zdawała sobie
sprawy, w jakie niebezpieczeństwo się wpakowała?!
Oczywiście, że nie. Przecież ciężar tej wiedzy musiałem
nosić sam, a ona, niczego nie świadoma, uważała przyjście na imprezę za
całkowicie normalne. I pewnie mogłaby spokojnie tak uważać, gdyby nie moja
osoba, przez co dręczyły mnie wyrzuty sumienia.
Starałem się ignorować fakt, jak bardzo chciałem na nią
spojrzeć , jej głośne protesty i próby oporu i dalej wytrwale podążałem do
drzwi.
Kiwnąłem głową znajomemu ochroniarzowi przy wyjściu, Steve’owi,
który puścił nas poza kolejką. Plus wyjścia na zewnątrz stanowiła euforia moich
płuc, które nareszcie miały czym oddychać, jednak minus tego prezentował się
gorzej – marudzenie dziewczyny było teraz lepiej słychać. Skręciłem w
najbliższą ślepą uliczkę i pchnąłem ją na ścianę.
Dev, mimo wyraźnie przestraszonego wzroku, zaczęła swój gniewny
wywód. Przez jedną, niekończącą się chwilę zrobiło mi się jej niewymownie
szkoda.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że kim ty jesteś?! Że
możesz tak po prostu wyprowadzać mnie sobie siłą z klubu i robić, co ci się
żywnie podoba?! Chyba zwariowałeś! Nie rozumiem, czego ty w ogóle ode mnie
chcesz! Nudzi ci się czy o co w tym wszystkim chodzi?! Z ciebie jest taki
straszny dupek, że… - Nie dałem jej dokończyć i zbliżyłem się do niej jednym
krokiem. Zasłoniłem jej usta swoją dłonią i pochyliłem tak, by jeszcze bardziej
zmniejszyć dzielący nad odstęp. Oddech dziewczyny wyraźnie przyspieszył, ale
nie wiedziałem, czy ze względu na mnie, czy przez to, że była przerażona.
- Posłuchaj – wyszeptałem – Ze wszystkich sił starałem się
ostatnio cię unikać. Nie rozmawiałem z tobą, nie zbliżałem się do ciebie, a tej
pokręconej babie ze szkoły wciskałem, że troskliwie się mną opiekujesz. Robiłem
wszystko byś, do cholery, była bezpieczna. Ale nie ułatwiasz mi tego, pakując
się na imprezę, w której właśnie uczestniczy jedna czwarta mieszkańców miasta.
Nie wiesz wszystkiego, okay? Ale zakoduj sobie, że nie jestem twoim wrogiem,
chcę dla ciebie jak najlepiej.
Ucichłem i wpatrywałem się w jej oczy, a kiedy upewniłem
się, że nie zacznie znowu krzyczeć, zabrałem rękę z jej ust, ale nie odsunąłem
się.
Stała naprzeciwko mnie i zbierała się w sobie, by coś
odpowiedzieć.
- A co… C-co mi grozi? – wydukała bez tchu.
Podniosłem ponownie dłoń, która zawisła na chwilę w
powietrzu, bo nie byłem przekonany, czy mogłem zrobić to, co chciałem.
Ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy, jak piękna była.
Gęste kasztanowe włosy, idealnie dopasowane do piwnych oczu okolonych
wachlarzem długich rzęs, zgrabny, prosty nos i kształtne usta. Kiedy stała
przede mną w tej czarnej sukience z głębszym dekoltem odsłaniającym jej
idealnych proporcji ciało, miałem trudności z koncentracją. Ale to oczy… To jej
oczy, z których biła inteligencja, zawsze mnie tak fascynowały, bo kiedy przy
niej stałem, nie opuszczało mnie uczucie przeszywania na wskroś. I gdybym tylko
mógł, pewnie bym jej nie opuszczał ani na krok.
Podejmując ryzyko, przesunąłem delikatnie palcem wskazującym
i środkowym od jej skroni aż do podbródka.
- Jeśli nie będę się koło ciebie kręcić, to nic. Po prostu
uważaj na siebie i jeszcze przez jakiś czas nie pakuj się w żadne nierozsądne
sytuacje, tym bardziej bez ochrony, dobrze? Wtedy nic ci nie będzie –
odpowiedziałem równie cicho jak ona, a w klatce piersiowej czułem dziwny
ciężar. Przez moją dłoń, wciąż trzymającą ją za podbródek, przebiegło
tajemnicze wyładowanie i wyraźnie rozpoznałem, że atmosfera między nami zrobiła
się napięta do granic możliwości. Dev intensywnie wpatrywała się w moje oczy,
ale wtedy zabrałem swoją rękę i spuściłem wzrok. W tym momencie wszystko
czmychnęło jak przekłuta bańka mydlana.
- Chodź, zawiozę cię do domu.